środa, 16 listopada 2011

gorące myśli

należy kąpać w lodowatej wodzie. tak zimnej jak późnojesienne powietrze. tylko wtedy mogą nabrać formę. niestety czasem są zbyt gorące.

just play.

piątek, 11 listopada 2011

z okazji

narodowego święta składam wszystkim Obywatelom najserdeczniejsze życzenia i przypominam, że zostały jeszcze dwie godziny celebracji. z tej okazji pragnę ponaglić tych wszystkich, którzy dzisiaj jeszcze nie założyli świątecznego stroju narodowego, aby uczynili to niezwłocznie.

siedzę w dresie (spełniłam obywatelski obowiązek) i jem masło. jak kot. więcej komentarzy do obecnej sytuacji nie posiadam. koniec audycji.

cicha, prawie niema.

poczekaj

na co? totalne bzdury, ani więcej słowa. nie słucham. mam dość. log out.

wtorek, 8 listopada 2011

tak być nie będzie

tego już za wiele. przebrała się miarka (głosuj na Jarka! - to tak w ramach 11 listopada). niestety zagalopowało to trochę za daleko, na szczęście dostałam kubłem zimnej wody po twarzy.

jednak wciąż trzeba mnie ściskać, bo się trochę rozlatuję.

niedziela, 6 listopada 2011

no return

spokój trwający prawie dwa dni został zniweczony w mniej niż minutę. jak to się dzieje, że nawet kisiel i budyń nie pomagają? chyba muszę dokładnie się zastanowić nad własnym spojrzeniem na ten sielski-anielski obrazek. taka rzecz nie powinna mieć w ogóle miejsca. sama sobie tworzę jej projekcje. nie podejrzewałam siebie o tak zaawansowane zdolności propagandowe. morning remembrance

sobota, 22 października 2011

to chyba najwyższy czas, by dać sobie spokój

nadal nie jest mi lekko myśląc o tym. jednak to chyba najwyższy czas, by dać sobie spokój. ile można myśleć, marzyć i pisać na ten temat. powinnam się przyzwyczaić, że to zawsze kończy się tak samo. piękne złego początki. może w tym nie ma mojej winy, ale jednak za każdym razem mam przeświadczenie, że mogłam zrobić trochę więcej. postarać się, kontrolować sytuację. teraz wiem, że to było niemożliwe. 

będzie co ma być. jest jak miało być. wtedy z pewnością mówiłam te słowa. dziś trochę szczypią w język.

nic nas już nie łączy. to dobrze.

środa, 19 października 2011

to co łączy nas

to rachunki za gaz.

moja dusza
nie styka się
z twoją duszą.

teraz.

ale może kiedyś
będą się stykać
znowu.

czasami żałuję, że w ogóle zwróciłam na ciebie uwagę. a potem przypominam sobie, że oboje zwróciliśmy na siebie uwagę w tym samym momencie. wtedy przestaję już myśleć i idę spać. ile można myśleć.

sobota, 15 października 2011

by spokojnie zasnąć

słucham tego:

toshi - woodland hills

odkąd pierwszy raz to usłyszałam, nie mogę przestać słuchać. może dlatego, że palce, które to stworzyły są mi bardzo bliskie. obgryzione, ale bliskie.

środa, 12 października 2011

lodowy pucharek. bananowy zegar słoneczny. śmieszne, ale nic więcej nie było potrzebne do szczęścia.

wtorek, 20 września 2011

view of silence

słucham po japońsku, czytam po japońsku, oglądam po japońsku, jem po japońsku. może ja mieszkam w Japonii?
kusi mnie ta malinówka, ale nie mam kieliszka. a wstyd pić z gwinta. cóż, tak czy inaczej już to zrobiłam. dobra, mocna, ładnie pachnie.

nie mogę za bardzo jeść. ogólnie nie mam ochoty. może to przez te wczorajsze piwa? nie, one były okej. i spało się po nich dobrze.

trochę się stresują przed piątkiem. w sumie nie wiem czym. zamiast kupić sweter, kupiłam książkę. prezent urodzinowy.

trzęsą mi się dłonie, zimno jest. może jednak jestem chora i to nie wina alergii? nie wiem, ciężko stwierdzić. poszłabym spać, ale nie mogę. dziwne to wszystko.

piątek, 9 września 2011

znów wędrujemy

byliśmy w Croatii, byliśmy w Czech Republic. poznaliśmy ciekawych ludzi, spotkaliśmy starych znajomych. w domu przeczytaliśmy kilka dramatów, kilka książek, obejrzeliśmy kilka filmów, seriali, ulicznych przedstawień. zjedliśmy za dużo, wypiliśmy stosunkowo za mało. umiejętność leżenia i stan bezczynności - 100%.

teraz mieszkamy pod jednym dachem, a nawet za jednym stołem, z wieczną panną Żbietą, wykorzystujemy umiejętności chodzenia, noszenia oraz mówienia do wypełnienia szatańskiej, białej książeczki danej nam na uczelnianej trollowni. oglądamy seriale, jemy i ogólnie egzystujemy na ile nas stać.

jednak kiedy słyszymy woodland hills nie potrafimy opanować wrażenia, że to wszystko trochę na pokaz. i pamiętamy każdą rozmowę na temat bezsensowności tej znajomości, jednak to nic nie dało. szkoda. staraliśmy się zapomnieć, najwidoczniej bezskutecznie.

czwartek, 21 lipca 2011

tego już nie ma

ale sa wakacje. koniec powiatowych zwiazków partnerskich. ups, raczej wojewódzkich. wita Croatia. a potem Czech Republic. koniec audycji, audycja była kotrolna. bez odbioru.

środa, 29 czerwca 2011

methinks, I see...

where? no właśnie, łer? zakończyłam sesję, jutro tylko wpis. najgorsza sesja w ciągu trzech lat zakończona sukcesem, bez wielkich przeszkód. jak to się stało? nie wiem, ale jestem wdzięczna ludziom, którzy mi pomogli.

niektórych zaniedbałam, za co przepraszam. poprawię się, nie obiecuję, ale się postaram.

innych poznałam na nowo albo po prostu głębiej. to niesamowite, kiedy wewnętrznie wyczuwasz impulsy przesyłane ci przez inną osobę. a kiedy działa to w obie strony - zastanawiasz się, jak to możliwe, że dopiero teraz wszystko stało się jasne. wszystko... wszystko to za duże słowo. część wszystkiego, mała część, ale chociaż nadskubana. do tej pory była tylko jedna taka osoba. teraz pojawiła się druga.

w tym momencie chciałabym być tam. leżeć w tym samym łóżku, patrzeć na wypchaną wiewiórkę i słuchać nawet tego Kombi... przepraszam, Łosowskiego. "śpimy w dzień, bo ciemniej" - mądrość ludowa z bronowickiej chaty. ale nie mogę tam być, nie teraz. mimo tego, że jutro jest ważny dzień, nawet nie wiedziałam, że tak ważny. a wolałabym być i patrzeć jak wszystko idzie pięknie i gładko. bo tak będzie, mimo tego, że od dwóch godzin cieknie mi z oczu. jestem zmęczona, bardzo zmęczona. chciałabym, żeby ktoś mnie odciążył, ale jeszcze nie teraz. najpierw muszę odciążyć kogoś innego - taka moja żmudna praca. zawód przyrodzony - to przekleństwo ma się w genach.

zakochana bezpamiętnie - The King's Speech

to jest już nasze

środa, 15 czerwca 2011

woodland hills

Butoh, Butoh, Butoh. i co dalej? Antygona + Kreon = 5+. cieszę się jak cholera, ale czuję się jeszcze mniej inteligentna niż myślałam, że jestem. a na balkonie koczuje psychodeliczny gołąb, który prawdopodobnie nie może latać. i co ja mam z nim zrobić? zjeść?! 

szkoda, że weekend będzie deszczowy. boję się trochę, to wszystko jest takie dziwne. może to przez ten nieświeży ser? ogólnie czuję jakiś niepokój...

sobota, 11 czerwca 2011

trzy najdziwniejsze dni

trzy dni wyjęte z życiorysu. trzy dni totalnej jazdy psychiczno-emocjonalnej. trzy dni, wbrew pozorom, piękne dni. może to jakieś objawy masochizmu? trzy dni totalnego stresu, a jednocześnie idealnego spokoju. czy to możliwe? nie wiem, po prostu było. mam nadzieję, że nie minęło. i będzie. pobożne życzenia, będzie co ma być. konkluzja na koniec.

kiedy to słyszę, mam wrażenie, że ktoś do mnie dzwoni.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

to wszystko przez sesję

dlatego piszę tu kilka razy dziennie, po dosyć długiej przerwie. bo jak się ma czas, to się nie pisze. a teraz nie mam czasu - proste. dziś nad ranem wybuchła fabryka farb i lakierów na Pomorskiej. ja mieszkam przy Pomorskiej. na szczęście, to jest już Widzew, nie Śródmieście. czy to jakiś znak? dziś zaczynamy wybuchowy tydzień, hahaha. nie, to nie jest zabawne. 

z angielskiego nie umiem nic, jak zawsze - przez cały okres edukacji. oby poszło. pozytywnie poszło. 

powodzenia dla panny Bujdy (oj, dawno tego nie było!), coby zaliczyła admina (rany, mówię prawniczym slangiem, hell yeah!). 
powodzenia dla Żbiety, coby Antonio łaskawie ją ocenił.
powodzenia dla mnie i K.A.P. żebyśmy już dziś nie popadły w panikę, bo po porannym sms'ie zaczynam w to szczerze wątpić...

niedziela, 5 czerwca 2011

napady czułości

wobec osób, których nie ma. to znaczy są, ale ich nie ma. w sensie istnieją, egzystują gdzieś w świecie, ale nie ma ich przy mnie. fizycznie ani metafizycznie. może za dużo chipsów, piwa (matka by powiedziała, że jestem alkoholikiem, ale nie jestem, nadrabiam zaległości - tak właśnie rodzą się uzależnienia, od negacji; zostanę chipsoholikiem!), a może za dużo bzdurnych wyobrażeń? nie wiem, ale jedno jest pewne: pierwszy raz w życiu uczę się angielskiego solidnie. solidnie na miarę swoich możliwości intelektualno-motywacyjnych. mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. z tą sesją.

jesteś kolejną osobą, której nie chce znać. dla własnego dobra.
susumidasu - nobodyknows+

sobota, 4 czerwca 2011

jakiś, kurwa, koszmar

ludzie potrafią wybrać najlepszy moment. nie ma jak rozmowa o własnym ojcu na fb. ja pierdole. jakieś żale będziemy sobie tutaj wyciągać, nie ma mowy. nie ma czasu na bzdury. mam swoje życie, on ma swoje życie. nie ma się co sobie wtrącać.

j  a     p  i  e  r  d  o  l  e  .

prawo autorskie czy lody włoskie?

drugich nie mam, więc drogą eliminacji... piwo i chipsy. no, ale prawo oczywiście też. musimy się wyrobić, musimy! piszmy, uczmy się, śpijmy, róbmy ściągi! tak, pisałam o tym artykuł, to wiem jak się ściąga dziw... kurde, za dużo kwejków. no to co? jedziem!

poron - nobodyknows+

no, w końcu do przodu

napisałam. napisałam 18 stron bzdur a teraz muszę je oddać. i jeszcze dwie prace i trzy egzaminy w tym tygodniu. od czego mam zacząć? ech. idę dalej.

piątek, 3 czerwca 2011

współkochać przyszłam, nie współnienawidzić

kto by pomyślał, że to już 101 post, prawie jak 101 dalmatyńczyków. bzdur takich przez cztery miesiące chyba nikt nie napisał dotąd. w kontrze dodam, że Paul Ricoeur bardzo ciekawie pisał, nawet jak na tak późną godzinę.

czy ja wciąż muszę się o kogoś martwić? nawet jeśli ta osoba wcale tego nie chce? bez sensu, dziwny mam charakter. do pracy, rodacy! sesyja trwa, choć nawet się nie zaczęła.

nie ze wszystkim się zgadzam, bo np. krytyka, jeśli jest konstruktywna, to się przydaje. ale jest jedno: nie żyj tylko nadziejami... to moja życiowa przypadłość ---> nefre - powstań i walcz

facebook przegiął

a raczej przegięła ludzka ciekawość i mieszanie się w cudze sprawy. myślałam, że po zmianie nazwiska nikt się nie zorientuje, że ja to ja. jednak facebook ma taką moc, taką moc, TAKĄ moc... że nie chce mi się o tym rozmawiać, kurwa.

Antygon ciąg dalszy, szyszy.                                      dziś jestem wyjątkowo heavy...

haj burza

po pracy wciąż idącej do przodu (teraz już 11 stron..., a jeszcze nie mam zamiaru kończyć) czekały mnie lody w cudownym towarzystwie, które wbrew częstym pozorom wcale mi się nie nudzi. następnie podąrzyłyśmy w stronę cmentarza św. Józefa i zwiedziłyśmy go dosyć oględnie. wisiała nad nami groźba spędzenia tam całej nocy, jeśli nie wyjdziemy na czas. stare cmentarze mają coś w sobie, oprócz "leżących ludzi". klimat i historia. i ten spokój, niemalże wieczny. nie wiem czemu włączył mi się czarny humor. było uroczo, jeśli tak można nazwać wycieczkę na cmentarz. następnie kolacja (penne w sosie bolońskim z pieczarkami i serem) i powrót do pracy. trzeba się wyrobić, trzeba!

wiem, że to wciąż we mnie siedzi. bardzo głęboko i nie potafię się tego pozbyć. skoro nie potrafię, muszę to zaakceptować jako część swoich doświadczeń. często łapię się na przypadkowej refleksji. nie ma to głębszych konsekwencji poza chwilowym przygnębieniem, bo wiem, że nie warto. nie ma czasu na rozpamiętywanie. ale nie ma też czasu na bawienie się z kimś innym. albo tak, albo nie. jeśli nie: przykro mi, nie gram w gierki. lubię mieć jasne sytuacje. przykro mi, ale nie mogę się pakować w coś, co ponownie mnie złamie.

i don't wanna hurt nomore - Anouk

czwartek, 2 czerwca 2011

nie opieraj się o słońce, bo gorące

z pracą coraz lepiej. Antygona postanowiła współpracować. oby tak dalej. nie wiem co z innymi rzeczami, coraz mniej czasu. mam jednak przeczucie, że będzie dobrze. to chyba nawrót tego ultra optymistycznego przeczucia "teraz będzie już tylko lepiej". musi być. mam taki spokój wewnątrz, że zanstanawiam się czy niedługo coś nie wybuchnie. to takie nienaturalne. ale jest mi tak dobrze, chciałabym żeby tak było jeszcze długo, bo na wieczność nie mam co liczyć. patrze na ciebie i nie czuję nic - może dlatego, że nie myślę nic. czyżby rozum porozumiał się sercem? niemożliwe. nawet moja praca jest o tym. ale mogę się mylić. zresztą moja hipoteza jest tak naciągana, że mgr dostanie zawału. a mam już temat na trzecią pracę! czyli coś ruszyło, cieszę się. powodzenia dla wszystkich sesjujących się!

for bitter or worse - Anouk

poniedziałek, 30 maja 2011

zniknąć i już

ta sesja paraliżuje, a nawet się jeszcze nie zaczęła. nie wiem gdzie mam ręce włożyć, od czego zacząć... mam dwie strony pracy, cudownie. ale co dalej? chciałabym spać, spać i spać. albo zniknąć. już nawet nie chodzi o niego, bo go nie ma.

idę spać, nie mam siły dziś do siebie. kiepski dzień. a jutro będzie pewnie gorzej.

by się trochę pogibać...

niedziela, 29 maja 2011

pieprzę antyczną Grecję, idę na lody

Antygona, Antygona, Antygona... Sofoklesa, Anouilha, Gavrana... jeszcze Jovanović, Głowacki i Eurypides. i milion tekstów teoretycznych i moja własna teoria, która prawdopodobnie nie ujrzy światła dziennego, bo co chwilę się wykrusza...

kto by pomyślał, że od kabanosów rozboli mnie brzuch? idę leczyć się lodami, w miłym towarzystwie. i ze Świnkami Glińskiego. ja nie zdążę w tej sesji z niczym, kompletnie leżę.

kiedy się nie chce myśleć, myśli się dwa razy więcej. głupota.

sobota, 28 maja 2011

kwiaty i fajerwerki

przelewasz mi się przez palce. i wątpię by zostało z tego cokolwiek. może trzeba przestać udawać, że niczego nie ma. wracasz uporczywie, ale nic nie robisz. a mnie to wszystko już nudzi. ziewam na ciebie. ziewam na ciebie Antygoną i innymi Kreonami. zamknij mnie w skalnej grocie z dala od miasta, będzie spokój. nie, to ja sama siebie zamknę i nie wyjdę. bo Antygona to Kreon. Kreon to Antygona. 

kurwa, napisz tę pracę i wyjdź z tego pieprzonego mitu. 


kocham się w Olgierdzie, Murakamim, Hisaishim i Miyazakim. wszyscy są w słusznym wieku i idealnie nieosiągalni. więcej bzdurnych romansów mi nie trzeba.

piątek, 27 maja 2011

robię wszystko żeby robić jak najmniej

zbliża się sesja. słychać już dochodzącą z czeluści pamięci złowrogą muzykę Johna Williamsa. nadchodzą Szczęki 4. a ja robię wszystko by robić jak najmniej. i to niezwykle skutecznie.

na tablicy korkowej wisi bibliografia do pracy zaliczeniowej. na biurku czekają odpowiednie książki. Antygona i Kreon niestety czekają. na Godota.
maile wysyłam sukcesywnie. Łódź, Lublin, Słowenia. otrzymuję odpowiedzi, czekam na materiały. Butoh czeka na wewnętrzną motywację.
w czasie, gdy powinnam czytać i pisać, Internet odkrywa przede mną swoje cuda. programy, teledyski, obrazki, inne bzdury, które mogą poczekać.

jutro praca. 9-15. Klub Neo, animacja z dziećmi. jutro będę biało-czerwono-niebieska, jak flaga Francji. Madam byłaby ze mnie dumna. a potem co? no, może w końcu coś zrobię.

dziś usłyszałam, że mam ładne nogi. na ulicy. od mężczyzny. jestem w szoku.

może nie wyglądam na osobę, której zależy, ale mi zależy. ale nie będę czekać na coś, co się nie wydarzy. ani płakać, nad mlekiem, które może w każdej chwili się wylać. za niecałe dwa tygodnie wygram zakład, ale wcale mnie to nie cieszy. już przyznałam się sama przed sobą, ale nie mogę przed Tobą. nie mam na to czasu. ale mam czas na jedzenie czipsów, to przepiękne.

mama dzwoniła. w moim pokoju wisi już przepiękny karnisz stylizowany na brąz, wykończony kwiatami. wisi również żyrandol, który wygląda "jak model wszechświata!". na montaż czekają wybrane pod kolor kontakty. w końcu będę mieć pokój z prawdziwego zdarzenia. cieszę się tak bardzo, że krzesło się pode mną trzęsie. dodatkowo będziemy mieć nową lodówkę, kuchenkę, pralkę i pierwszą w życiu zmywarkę! to co ja będę tam robić?! kuchnia będzie jak z prawdziwego zdarzenia, łazienka o pięknych białych kafelkach z liściastym motywem. kojarzy mi się to z koroną Babci Wierzby z Pocahontas. to będzie odprężające miejsce. Agata ma już konie na ścianach, a niedługo pojawią się też na meblach! to jest tak niesamowite, że przychodzi mi tylko jedno na myśl: Extreme HomeMakover! myślę, że oni na to zasłużyli. a przede wszystkim mama. na własne mieszkanie, z prawdziwego zdarzenia. oczywiście, to nie jest dom, tylko blok, ale będzie wszystko nowe, wszystko tak świeże i wszystko (no, może nie wszystko, ale większość!) po myśli mamy. ona wkłada w to całe serce, a z ojcem walczą by nie paść w połowie drogi i przenieść wszystko na dół. żałuję, że nie mogę im pomóc, poszłoby o wiele szybciej. ale teraz muszę być tu. i skończyć co zaczęłam. bo jest kilka planów, które chcę zrealizować w nadchodzącym czasie. a one wymagają skupienia, przygotowania oraz ciągłego wzrostu odwagi i samoświadomości. czekam na swój czas.

nie tego szukałam, ale... na dobrą noc.

wtorek, 17 maja 2011

mam chorą wyobraźnię

wymyślam na potęgę, chociaż wiem, że nie powinnam. ile razy dostałam przez to kopa w dupę? tyle razy ile wymyślałam. skończ z tym, skończ!

nie przeczytałam niczego, może dlatego, że jestem ignorantką? ups, sorry: hejterką. nasza loża szyderców zmienia nazwę na lożę hejterów. jutro pierwsza sesja.

mogłabym w końcu przestać przejmować się cudzymi problemami, po co to robię? nikomu lepiej nie jest. i myśleć w kółko o tym samym, bo nic nowego nie wymyślę.

wiem, że to już było, ale dziś wróciłam: the ghost who walks

poniedziałek, 16 maja 2011

jeśli oglądasz Niekrytego Krytyka

zamiast uczyć się prawa autorskiego to wiedz... że coś się dzieje! obejrzyjcie to, padłam milion razy: Niekryty Krytyk ocenia: Okultyzm

przepisałam najbardziej istotne informacje z ustawy, przeczytałam trzy razy, podkreśliłam na niebiesko - mam nadzieję, że to wystarczy. może jak ładnie się uśmiechnę do Kraba Sebastiana to da mi 3. pan da, pan da, pan da...

dzisiaj pewna pani zaczepiła mnie w biedronce, by powiedzieć, że mam ładne, wiosenne rajstopy: "pani ma łąkę na nogach!" i poszła. pomimo konsternacji było mi bardzo miło. dziękuję. jednak nic nie przebije pani sąsiadki z Franciszkańskiej: "o jak ja pani dawno nie widziałam, urosła pani, a my starzy ludzie to się już tylko kurczymy". miałam ochotę powiedzieć, że ja też jestem niska a nie jestem stara, ale się powstrzymałam. Żbieta ma zamiar tam jeszcze trochę pomieszkać.

wciąż zastanawia mnie poziom mojego przywiązania do tego człowieka. nie przeszkodziło mi to jednak wpierdolić pół kostki sera żółtego naraz, dławiąc się widząc Niekrytego w wersji emo, mówiącego: whatever...


w takim razie whatever and idę spać. goodnej nocy.

popełnianie błędów jest nudne

bo ile można? ciągle to samo, ciągle tak samo. powinnam to skończyć albo dać sobie spokój na długi, długi czas. niestety rozsądek to nie jest moje drugie imię. zresztą gdyby było to zburzyłoby całe piękno moich inicjałów: K.E.K.S. gdyby zamiast K było S, byłoby o wiele ciekawiej.
nie znajduję się w kręgu zainteresowań. nie znajduję się nawet w kręgu przyjaciół. jestem poza zbiorem, jestem wtedy kiedy jest najwygodniej. kiedy minie określony czas by znów się zobaczyć.


muszę się uczyć prawa autorskiego.

niedziela, 15 maja 2011

kolejna seria błędów

jesteś milionowym popełniaczem błędów, który wszedł na naszą stronę! gratulujemy głupoty oraz życzymy dalszych sukcesów! nagroda (zestaw małego pucybuta) dostarczymy w przeciągu 3 dni roboczych (wyłączając soboty i niedziele), paczka ekonomiczna, bez priorytetu. jeszcze raz, serdeczne życzenia.

mam dar zniechęcania do siebie ludzi. kiedy do nich piszę, nawet nie odpisują.

zjadanie kolorowych draży nie pomoże mi w nauce prawa autorskiego, chyba. chociaż dzięki nim jest bardziej zjadliwe.

inspired by Iceland

błąd w druku

Erratum to dobry film, ośmielę się powiedzieć, że bardzo dobry. a starsze małżeństwo za nami? bezcenni komentatorzy tego, co pojawiało się na ekranie. nic dodać, nic ująć.

prawo autorskie mnie goni i chyba nie uda mi się przed nim uciec. zresztą, nie mam gdzie. w Bohomolca? dziękuję, poleżę. Małżeństwo z kalendarza nie jest zbytnio wyrafinowane. mniejsza z tym.


dziwi mnie moje przywiązanie do tego człowieka. przecież nawet ze sobą nie rozmawiamy.


Eurowizji nie oglądałam, ale widziałam kto wygrał. to jakiś wyjątkowy shit z Azerbejdżanu. to jest o niebo lepsze: madness of love 

sobota, 14 maja 2011

z niewytchnienia, z wywyższenia...

Pinokio cudowny, magiczny, zachwycający! moja beznadziejna relacja: są dwa rodzaje kłamstwa

a dzisiaj urodziny Żbiety! niespodzianka się udała, do samego końca. były krewetki z pieczonymi ziemniakami oraz kolorową, wiosenną sałatką. był torcik z truskawkami w kształcie serduszka (ideologia!) oraz kolorowe galaretki z bitą śmietaną. w tle leciały hity lat 90., z papierowych kubeczków z małą syrenką popijałyśmy Piccolo. było również czerwone wino. przede wszystkim był klimat i świetna atmosfera!

jutro Erratum, a dziś był Novecento - monodram Mateusza Olszewskiego, tegorocznego dyplomanta "filmówki".  niezwykle urokliwy i liryczny występ. bardzo ciekawie przedstawione, nie nudzi, zachwyca wspaniałą grą na saksofonie.

a we wtorek kolokwium z prawa autorskiego... że co?

a to dwie wciągające melodie: Warszawa jest smutna bez ciebie & jestem z cienia

czwartek, 12 maja 2011

mona rogers in person

tak! K.A.P. znalazła demo na youtubie! a Szwalnia znów działa, tym razem przy Struga. demo: mona rogers we własnej osobie

dziś: Sezon na kaczki. film zdecydowanie artystyczny, czarno-biały, ujęcia zawieszone w letargu leniwej niedzieli. ciastka z marihuaną, darmowa pizza, pierwszy pocałunek warunkujący o orientacji seksualnej, gry wideo, cola a w tle małe ludzkie dramaty: rozwód rodziców, przeprowadzka, poszukiwanie własnej orientacji, zapomniane urodziny, dołująca praca. muzyka piękna: alejandro rosso a tu trailer: temporada de patos - sezon na kaczki

jutro Pinokio. oznacza to, że zdążymy na cudowne zajęcia z Kuligiem. wypadałoby iść w końcu.
trening ciekawy, na łonie natury. aż dziw, że nie kichałam. pewna pani spadła ze slacka (slackline - elastyczna taśma do chodzenia po niej, do akrobacji itd.), złamała staw skokowy i przyjechała po nią karetka. atrakcja dnia. usłyszanie dziś, Adam: "Wow, widzisz ją? No, gdybyś była trochę wyższa, to nie powiem, ale bym się starał. Takie włosy lubię, jakbyś przed chwilą wyszła z łóżka. Napiszę Ci to dziś na fejsie, będzie dokumentacja." Hm, nie wiem czy to komplement, ale znając Adama niczego innego spodziewać się nie można. Zaraz potem mówi do Kolegi-Sztywniaka: Ej, ja bym na twoim miejscu pomyślał o niej, fajna dziewczyna, co nie?, ja: Nie lubię sztywniaków. Adam: Jakich sztywniaków? Gdzieś w tle, chyba kolega o którym rozmowa się toczy: Za stara jest. Adam: E tam, za stara! W sam raz.
Koniec, dziękuję bardzo.

dowiedziałam się co z jobem. 28 maja, Piortkowska, klub Neo, animacja wraz z Niną, rodzinne warsztaty decoupage itd. może być fajnie, tym bardziej że płacą.

miłego wieczoru.

środa, 11 maja 2011

piękna pogoda. kwiaty pachną, rodzą się w nich malusieńkie ślimaczki. rowerem dobrze jechać po wypiciu kawy, coby wypadku nie spowodować roztargnieniem. jutro seans: Sezon na kaczki. jutro również zebranie "redakcji" i trening, może.

obiad u Żbiety, ze Żbietą i K.A.P. był niezwykle udany. kotlety, ryż, sałatka, a na deser lody bakaliowe! mmm. nawet na kolację starczyło. dziś już wiem, że juwenalia mnie ominą, noc muzeów pewnie też. nie żałuję jakoś bardzo. w piątek Pinokio w Teatrze Pinokio.

dziś dostałam wiadomość, przed chwilą wręcz. przeprosiny za to, że zachowywał się beznadziejnie i zmienił się. przeprosiny, bo chce wrócić do dawnego stanu. nie spodziewałam się czegoś takiego. ale dobrze, że chce wrócić, bo fajny chłopak z niego.

pan z wąsem mnie olał, szczególnie mnie to nie boli. chyba chciałabym, żeby mnie to bardziej obchodziło, ale tak nie jest. sesja się zbliża wielkimi susami, a ja stoję w miejscu. rusz dupę, kicia, do roboty. aj, sorry! zbieraj w troki swój seksi tyłeczek i zamiataj nim po notateczki i kseróweczki coby zdać sesyję jak najszybciej i najlepiej.

florence & the machine - rabbit heart

mały manifest.

wtorek, 10 maja 2011

Antygona razy milion

muszę przeczytać. na już.

dziś było pięknie, ciepło i pachnąco. rower wyjęłam bez problemów i włożyłam z podobnym sukcesem. nawet drzwi mi otworzono! może dlatego, że non stop ktoś wychodził na grilla. pięknie jest, nie dziwię się.

jest dziwnie pusto. tłusto. zbite lustro. nie umiem rymować.

poniedziałek, 9 maja 2011

najlepszą rzeczą

jaką sobie dziś zafundowałam "na zdrowie" było płukanie gardła wodą z solą o 6 rano. po cóż wstawać tak wcześnie? bo co leżeć dalej w łóżku skoro i tak się nie spało. M. chrapał, rzucał się po łóżku, w pewnym momencie wstałam i spojrzałam, czy A. jeszcze żyje. Byli ułożeni w dziwnej konfiguracji, wtedy pomyślałam, że nie chce więcej spać z nikim w łóżku. dodatkowo musieli wstać o 5, bo ta oto to jechała do Wrocławia. mnie się śniło znów coś totalnie dziwnego, brak słów. jeszcze musiałam się targać z paraliżem sennym. co dziwne, wygrałam. a gardło nadal boli, a! beznadzieja i tyle. adele - turning tables

sobota, 7 maja 2011

noc jest najgorsza

PO denerwuje coraz bardziej, w ogóle nie wie co się wokół niego dzieje. pewnie znów zapomni o składaniu gazety... ech.

o tej godzinie powinno się spać, a nie myśleć. tym bardziej o głupotach. jestem zbyt sentymentalna, to na pewno. najgorsze jest, kiedy myślisz o kimś, kto w ogóle o tobie nie myśli. po co ja cię spotkałam? to było potrzebne? nie wiedziałam, że to się aż tak skomplikuje. ale ty jesteś mądry, ty się odciąłeś. nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. twoja zapobiegliwość zaskakuje. dokładnie wiesz co robić, ja nie wiem nic.

ja już nawet nie piszę. a jak piszę, to ty nie odpisujesz. prawidłowo. dobrze wiesz co masz robić. dobrze wiesz co robić, by mieć święty spokój. zazdroszczę ci tej pewności i determinacji. może to pewnego rodzaju dojrzałość, której ja jeszcze nie mam. a może ty się boisz bardziej ode mnie. tylko czego? nie rozumiem.

piątek, 6 maja 2011

top dogs

czuję się zaszczuta, przez tę parszywą chorobę. boli mnie dosłownie wszystko, mam gorączkę i najgorsze z tego wszystkiego jest gardło! wczoraj po Babel 2 (c'est magnifique!) wyszłam chora z teatru. czy to przez tę pogodę, a może przez spektakl? jeśli krakowscy studenci maczali w tym palce, to jestem pod wrażeniem. ten spektakl miał zmęczyć, irytować, przestraszyć, pokazać kondycję współczesnego człowieka doby Internetu. a tu co? ja jestem chora naprawdę. niesamowita siła oddziaływania.

dziś oba moje teskty poszły, K.A.P. tylko jeden. dziś Top Dogs i nie mam zielonego pojęcia co to jest. oprócz tego, że pokazuje chore życie w korporacji oraz upadek moralności człowieka. ale tekstu nigdzie nie ma! na niczym się nie mogę oprzeć, cholera. K.A.P. mnie zostawiła, a PO chce byśmy napisały jeszcze jeden tekst. nie ma mowy! my już pisałyśmy, obie jesteśmy chore, niech napiszą Ci, którzy mieli po jednym wczoraj. chyba się wkopałam, ale nie ma innego wyjścia, muszę tam iść, obejrzeć i napisać. jeśli dojdę. Anże wyjechała, mam chatę wolną. szkoda, że będę przez te trzy dni sama. ktoś chce wstąpić?

Tupot mi się nawet już śni. wstałam o 06:06 i nie mogłam już zasnąć, cholerna pogoda.

cosmic love - florence & the machine

czwartek, 5 maja 2011

tupot

wczoraj: Nasze miasto (PWST Wrocław), Śluby panieńskie (PWST Kraków), Ożenek (filmówka), Yerma (AT Warszawa). widziałam dwie pierwsze pozycje, z drugiej pisałam recenzję, która nie poszła w numerze. świetnie. a co najśmieszniejsze prawie mnie wczoraj nie wpuścili na spektakl, pomimo wejściówki. dlaczego? bo nie miałam wejściówki na inaugurację. nie dodzwoniłam się do dziewczyn, więc zaczęłam działać. poszłam do pani bileterki, wyciągnęłam asekuracyjne 10 zł, wejściówkę i mówię: jestem z Tupotu, nie wpuścili mnie, bo nie mam wejściówki na inaugurację. koleżanka mi nie doniosła. pani: ale tam już weszły trzy dziewczyny na wejściówkę. ja: tak? ale to ja dziś dostałam polecenie napisania tekstu ze spektaklu. pani (patrzy się znacząco): no dobrze. i dała mi wejściówkę, za darmo. hoho. a mimo to recenzja nie poszła. dlaczego? bo za bardzo chaotyczna. "ale mnie i koleżance bardzo się podobały pewne fragmenty, ale jednak było zbyt chaotycznie (ależ tak, trudno pisać po nocy!), jednak z chęcią się z panią spotkam, by omówić pani tekst, blablabla". jak się nie podobało, to się pisze, że się nie podobało, a nie słodzi Imejlowo. no nic. dziś dalszy ciąg wrażeń:
Damy i huzary (PWST Kraków), Dramat powiatowego performera (filmówka), Stracone zachody miłości (AT) i Babel 2 (również Kraków). piszę z dwóch pierwszych. pewnie znów nie wejdzie, ale to nic. przy najmniej oglądam za darmo.

środa, 4 maja 2011

głupi sen

stresuję się jak cholera. nawet nie wiem czym. to maturzyści powinni się stresować, tym bardziej że widziałam kolejny odcinek Matura To Bzdura... rany, co za głąby. z tego co pamiętam matura z polskiego wcale mnie nie zestresowała. potem ze mnie zeszło. i ten sen... weź mnie zostaw raz na zawsze i nie wracaj, rozumiesz? nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.


na ukojenie nerwów boska Audrey: funny face dance i przeróbka: funny face sexy dance

wtorek, 3 maja 2011

zima zaskoczyła kierowców

i nie tylko. to są chyba jakieś żarty, ale niezbyt śmieszne. przemokły mi welury, zimno jak diabli, droga, którą pokonuję w cztery godziny wydłużyła się do sześciu. ledwie wsiadłam do autobusu, ale pani która siedziała obok mnie non stop czymś mnie częstowała, więc powiedźmy że to mała rekompensata.

siedzę, suszę włosy ręcznikiem, słucham Czesława, by nie słyszeć filmu, który oglądają... jutro zaczyna się Festiwal Szkół Teatralnych - piszę tylko ze Ślubów panieńskich (PWST Kraków), które otwierają festiwal. ale chciałabym iść i na Ożenek (Łódź), i na Yermę (AT Warszawa), ale nie wiem czy wyrobię się z recenzją. tak czy inaczej, będzie kiepsko. coś trzeba wybrać, pewnie wybiorę na ostatnią chwilę. pewnie będę solidarna, ale Passini...!

a Olkusz już wie, że jestem z Olkusza. wino wyciągnęło wszystkie soki z K.A.P.

nie wiem, czemu czuję pewien dyskomfort psychiczny. czuję się dobrze, dojechałam cała (choć kilka razy myślałam, że zaraz zginiemy) i w pokoju wszystko w porządku, na razie. może trochę się boję tych recenzji, bo to trochę większe wyzwanie niż rok temu. może dlatego, że jak wrócę do domu to będziemy mieszkać gdzie indziej, trzeba będzie załatwiać nowe zameldowanie (a właśnie, gdybym nie była zameldowana tymczasowo w Łodzi byłabym bezdomna), nowy dowód, nową legitymację, wszędzie zmieniać tylko jedną cyferkę. co za zawracanie głowy. może, dlatego że zjadłam cały wielki talerz ryżu z serem? jakoś coś mi ciąży, mam nadzieję, że to minie, bo było tak miło.

czegoś mi brak, tylko czego? pożegnanie małego wojownika

udany weekend

sobota - ślub Williama i Kate
niedziela - beatyfikacja JPII
poniedziałek - Osama bin Laden kaput

udany weekend, jak to rzekła moja własna, rodzona matka.

mój weekend wygląda tak: zapierdol na maksa + wybór tapet + wywózka makulatury (101kg) + niańczenie siostry + pożegnanie z pokojem i jutrzejszy powrót do Łodzi. zaczyna się Festiwal Szkół Teatralnych, z tajnych źródeł wiem, że pan Kościukiewicz nie uraczy nas swoją obecnością. co najważniejsze, raczej mu się nie spieszy do dyplomu.

czasem liczy się na to, że osoba, którą szanujesz i doceniasz za oryginalność przestaje cię zaskakiwać i zamiast iść do przodu, pogrąża się w zastałej sytuacji. kiedy zamiast się rozwijać, stoi w tym samym miejscu i nawet nie myśli o zmianie. mimo tego, że to już mnie nie dotyczy, boli mnie to. teraz wiem, że nawet jeśli bym się dalej starała, poszłoby to na marne. robota głupiego - jak to mówiła Madame. dobrze, że akurat te ścieżki zbiegły się i poszły swoją drogą jak najszybciej. 

niedziela, 1 maja 2011

zrobiłam z siebie potwora

kogoś, kto wbijał sobie nóż  w plecy codziennie, myśląc ze to jego wina. nie ma na to czasu. tutaj jest cholerny zapieprz, żeby ze wszystkim zdążyć. czuję, że to się kończy. że to jest właśnie ten moment, kiedy to mówi "pa, pa" i odchodzi gdzieś daleko. tak daleko, że nie da się tego dogonić ani zobaczyć. 

wszystkie wspomnienia zostawiam w tym pokoju. schodzę na dół i tworzę nowy pokój. z nowymi wspomnieniami. nikt mnie nie będzie więcej zadręczał, nawet ja sama. 

w dodatku 19 maja zobaczę się z Hisaishim. to będzie dopiero coś.

Hisaishi w Budokan - fragmenty wielkiego koncertu Hisaishiego z okazji 25-lecia muzycznej współpracy ze Studio Ghibli. cudo.

piątek, 29 kwietnia 2011

i'm so heavy

leniwe popołudnie w Krakowie. słoneczna środa. Wisła urocza w swoim brudzie. miliony ludzi wylegujących się na trawie by pobudzić melaninę w swoich zmarzniętych ciałach. było pięknie.

senne, słoneczne popołudnie. wciąż się zastanawiam czy tam byłam. uczucie rozleniwienia i zatrzymania w czasie, jakbym zanurzyła się w kisielu o temperaturze 36,6. niesamowite uczucie, gdy człowiek mówi do ciebie to, o czym doskonale wiesz, ale sama byś tego nie umiała powiedzieć na głos. kiedy dotyk kogoś zupełnie obcego jest milszy niż wspomnienie dotyku osoby znaczącej wiele. szczerze, nie wiem co się stało. nie rozumiem, ale nie chcę rozumieć. nie o to tu chodzi. nie chcę się zastanawiać. ta znajomość osiągnęła niesamowicie niewytłumaczalny status.

ciało nie kłamie.
Heavy in your arms - Florence and the Machine

środa, 20 kwietnia 2011

okupacja mnie tu trzyma...

... jak stulecia zima, aa... siostry Wrońskie są genialne. dziś cudem uniknęłam dwóch wypadków rowerowych: 1. zderzenia z autem; 2. zderzenia z krawężnikiem.

prezent dałam, zostałam pozytywnie przyjęta. spodobał się i rozmawiamy. ale nie wiem co będzie dalej.

byłam na spotkaniu "redakcji", której częścią się stałam. piszę w dziale kultura: teatr. pan filozof pocił się jak ruda mysz, siedzieliśmy w sali wypełnionej zdjęciami i transparentami łódzkiego strajku studentów. nad drzwiami wisiał... krzyż. ech, ale może wejścia będę mieć za darmo. i mogę pisać co chcę, to wielka swoboda. i mam praktyki. dodatkowo wchodząc do budynku powitał mnie "studencik" (?) wyglądający na gimnazjalistę przed mutacją i w trakcie problemów hormonalnych, który zajadał się czekoladowymi kulkami do mleka z kryształowej misy, słuchając Maryli R. koniec.

jutro jadę do domu. dokładnie za siedem godzin. teraz piję wino, a raczej już je wypiłam. słucham nieprzyjemnej rozmowy telefonicznej i wcale nie jest mi z tym dobrze. może nie umiemy się dogadać, ale jest mi bardzo przykro, gdy nie dogaduje się z nim. każdy chciałby by było dobrze. a dziś ma urodziny. dla mnie to ważny dzień, dla niej dziś nie był chyba miły...

dobrej nocy.

wtorek, 19 kwietnia 2011

trzaskaj tak głośno jak tylko potrafisz!

jeśli tylko na to Cię stać. szkoda, że za każdym razem jak mam wrócić do pokoju chce mi się wymiotować. świetnie, wygrałaś, stresuje się z Tobą mieszkać. brawo, jesteś mistrzynią cichej agresji. gratuluję i życzę sukcesów w przyszłości, przede wszystkim w kontaktach międzyludzkich.
mam dla Ciebie prezent. a jutro złożę Ci życzenia urodzinowe. bo ja nie widzę problemu, który stworzyłaś.

nieważne. muszę przeczytać Antygonę. przygotować się na jutrzejsze zebranie "redakcji". odprawić modły o szybkie i bezproblemowe wyciągnięcie rowera, jutro przed filozofią. zastanowić się co zabrać do domu i niczego nie zapomnieć.

marzę o pokoju jednoosobowym. marzę o tym, że zasnę przy zgaszonym świetle. marzę o bezstresowym powrocie do domu.
ha, marzenia się czasem spełniają.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

sing hallelujah

i do przodu. pieszo czy na rowerze, jedna chwała (strasznie mi się podoba to powiedzenie).

mój dzisiejszy epic fail dotyczy rowerowni oraz próby zamontowania roweru w przestrzeń wspomnianego pomieszczenia.

oprócz tego, że najpierw próbowałam wytargać wszystkie rowery by włożyć swój (bez skutku), to dodatkowo w pewnym momencie odwracam się... a tam stoi chłopak i uważnie mi się przygląda (swoją drogą był nawet przystojny). patrzy się i pyta: może Ci pomóc? ja oczywiście jak zwykle zrobiłam głupią minę i powiedziałam prawie błagalnym tonem: tak, jakbyś mógł. (kurwa, jak z opery mydlanej). wtem on wlazł i zaczął ustawiać te rowery jeden na drugim, obok siebie w o wiele bardziej konkretny i użyteczny sposób niż zrobili to inni. mówi: ten rower jest mój. ja patrzę, a to był rower, który targałam z całej siły, gdy on stał za mną. świetnie, pomyślałam i postanowiłam się nie odzywać, by niczego głupiego nie palnąć. ustawił wszystko, wyszedł z kańciapy w stronę wind, powiedział: to chyba wszystko, to cześć. podziękowałam i wyszłam.

oczywiście oprócz  niego zna mnie pół akademika, ponieważ zanim wlazłam z tym rowerem do środka to pomagali mi chłopcy w dresach. a rano, gdy załatwiałam "nocleg" dla Ventury Asa, musiałam zwieźć go windą na dół. pech chciał, że ktoś z góry też zamówił sobie windę, więc pojechałam na 11 piętro, wprawiłam w osłupienie sprzątaczkę i chłopaka, aż w końcu wysiadłam.

myślę, że to nie ostatnia przeprawa z rowerem. zresztą, żeby bezpiecznie przejechać trzeba nie tylko uważać na siebie, samochody i innych ludzi, ale przede wszystkim na gołębie. one ci nie zejdą z drogi, dziś musiałam hamować przed jednym, bo łaskawie zapragnął przejść na drugą stronę chodnika.

no, ale nic. pan "redaktor-filozof" opublikował teksty, w środę spotkanie "redakcji". no nie mogę się doczekać.

cudownym zwieńczenem dnia okazało się zdjęcie pomnika Poniatowskiego na koniu, z twarzą Kaczyńskiego. ach, nasze marzenie się spełniło!

niedziela, 17 kwietnia 2011

magnetyzm serc

mam najpiękniejszego i najsprawniejszego mężczyznę na świecie! Żbieta go wypatrzyła, a ja uwiodłam go moim seksownym tyłeczkiem i... plikiem banknotów. jest czerwony, z kolorowymi naklejkami, ze sprawnym dynamo. wciąż szukam koszyka. trochę mu nóżka odmawia posłuszeństwa i stoi koło wind, ale mam nadzieję, że nie jest smutny.

jutro będę walczyć o oficjalne miejsce dla niego. na imię ma... Ventura Asa i jeździ jak marzenie. tylko ja trochę nie nadążam, jeszcze. ale damy radę, damy.

zdjęcia nie mam, telefon odmówił posłuszeństwa, nie chce komunikować się z kablem i komputerem.
zamiast tego zdjęcia z performance'u pod Pałacem Prezydenckim.







 a oto Ścieżka Smoleńska. i nie, nie robię sobie żartów.





czwartek, 14 kwietnia 2011

stolyca zdobyta

i to w wielkim, wręcz wielkomiejskim stylu. 30zł razem w obie strony, w miarę wygodne siedzenia, obiad i cudowna wystawa oraz... spotkanie z Grupą Sędzia Główny, aaa!

dziękuję K.A.P. za cudowny dzień i milion wspaniałych pomysłów, które mam nadzieję wprawimy w ruch.

oczywiście nie ominął nas performance przed Pałacem Prezydenckim + wiele innych atrakcji. bardzo, bardzo udany dzień.











jutro zdjęcia z performance'u. 

nie wiedziałam, że we własnej ciszy można być tak agresywnym.

środa, 13 kwietnia 2011

jutyro stolyca

i pranie od 7.00 do 9.00.
a za obiad dziękuję, za Zero również.

może teraz będzie już tylko lepiej. wkradło się jakieś może. musi być tylko lepiej. cieszę się, jak cholera się cieszę, ale nie chce się uśmiechać. jestem już trochę zmęczona.

życzę sobie, żebym nie wpadła pod jakiś tramwaj, co w moim stylu jest. i żebyśmy trafiły na Zachętę. życzę nam pięknej pogody i ciepełka prosto z nieba. i czystego pociągu. koniec życzeń, koniec audycji.

ahoj!

dzień narzekania

tak, od dwóch dni boli mnie ramię. dziś nim ledwie ruszam.
tak, od trzech dni boli mnie bok i żebra... hm, już nie boli. ale bolał!
tak, jest brzydko i zimno, nie założę sukienki na warszawskie podboje.
tak, ten koleś od NZS jest idiotą.

czytam Muchy Sartre'a, są genialne. wszędzie smród, zgnilizna i Jupiter władający muchami: abraxas, galla, galla, tse, tse! 


nie powinnam oceniać ludzi, których myślę, że znam doskonale. potrafią zaskoczyć i wzbudzić wyrzuty sumienia.

wtorek, 12 kwietnia 2011

miły wieczór

Plotka, wino musujące (aj, śmierdziało, bo śmierdziało, ale dobre było jak na tanie i Biedronkowe), ciastka kakaowo-śmietankowe (Familijne!) i miłe towarzystwo. dziękuję.

nie idę na HS. nie ma opcji bym wstała. i muszę pamiętać, że się umówiłam. cholera.
idę czyścić dywan.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

SZIT, ból i shit

pamiętaj, że jutro idziesz na rozmowę.
pamiętaj, że masz oddać książki przed wyjazdem (a najlepiej wcześniej je przeczytać).
pamiętaj, że obiecałaś sobie dziś systematyczność, a co Ty kurwa robisz?! siedzisz na kwejku, facebooku, blogu i youtubie!

zastanawiam się czemu ciągle żyję z tym cieniem za plecami. czemu to nie chce odejść, czemu ja ciągle odwracam się by spojrzeć na ten cień, kurwa, ja pierdole, mać.
za dużo przeklinam, przepraszam.

w czwartek szturm na Warszawę: wystawa 3 kobiety na Zachęcie. Ewa Partum, Natalia LL, Marta Pinińska-Bereś. z K.A.P. podbijemy stolycę. mam nadzieję, że będzie ciepło i nie zgubimy się. i że zobaczymy krzyż!

byłam na Sali samobójców Jana Komasy. takiego filmu jeszcze w Polsce nie było, rzeczywiście. bardzo mnie poruszył, wstrząsnął. nie obyło się bez elementów niepotrzebnych a nawet kiczowatych, ale ogólnie jestem zadowolona. to film o braku umiejętności wzajemnej rozmowy. o braku komunikacji. o tym, że człowiek tak bardzo pragnie rozmowy i bycia z drugim człowiekiem, że brak takiej możliwości często prowadzi do śmierci.

jeśli "pamięć" to sposób do zapominania, to chcę pamiętać wiecznie.

czwartek, 7 kwietnia 2011

może obetnę włosy

albo zmienię STAJL? a może w końcu zrobię coś ze sobą?

chodzę na treningi i nic nie robię. siedzę, wychodzę wcześniej, a potem ludzie się pytają co jest. no właśnie, co jest? nic nie robię, niczego nowego się nie uczę. nie chodzę już tam by się uczyć, ale by pobyć z ludźmi. żałosne. muszę w końcu wejść na te szczudła. dziś spadło na mnie jak grom z jasnego nieba: Kasia, przyjdziesz na paradę? ktoś nam jest potrzebny do pomocy w niesieniu maszkarona w parterze. no bo ty nie chodzisz na szczudłach, to pójdziesz dołem. kurwa, nie chodzę, bo jestem zbyt leniwa. siedzę i się patrzę jak wszyscy chodzą, a ja nic. nie no, siedzę i się patrzę. koniec z tym. wejdę na nie nawet jeśli miałabym się zabić na samym początku.

im dłużej tu siedzę, tym bardziej chcę stąd wyjść. a najlepiej wynieść wszystko ze sobą i zamieszkać gdzie indziej. z osobnego pokoju w mieszkaniu studenckim nici, to już wiadome. błagam o pokój w akademiku i współlokatora, który wyprowadzi się tak szybko, że nawet go nie zauważę.

tak, mam internet. w końcu. myślałam, że to już koniec świata.
a w niedzielę jedziemy ze Żbietą na giełdę widzewską. mam nadzieję, że wrócimy z tarczą... a raczej z rowerem!

wtorek, 5 kwietnia 2011

podrygujące genitalia

kolacja pyszna, dzięki skarbie.
the wooster group wydaje się bardzo interesującym przedsięwzięciem, zobaczymy co nam jutro zgotują dziewczyny.
szukam jednoosobowego pokoju, blisko centrum, tanio. a jak nie, modlę się by nowa współlokatorka szybko się wyprowadziła. jestem zdecydowanie aspołeczna. tylko za głośno śpiewam idąc ulicą.
jestem obłożona książkami i nie wiem od czego mam zacząć. dlatego idę w kimono.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

co za shit

niestety to nie jest ostatnie spotkanie z mitem o Elektrze i Orestesie, ale to co napisał Girardoux to prawdziwy shit. dobra, Zatopiona katedra Gerta Jonkego jest gorsza, ale to mnie przyprawiło o gorączkę. chyba, że udział w moim samopoczuciu miał dzisiejszy wiosenny deszczyk. 

dziękujemy pani od angielskiego za jego brak.
dziękujemy wiosennemu deszczykowi za zimną kąpiel.
dziękujemy Żbiecie za kolejną wspólną kolację... która dopiero nastąpi. 

przepraszamy Żbietę za zalanie Didaskaliów - to wina wiosennego deszczyku i szmacianej torby.
przepraszamy za zbyt głośne mówienie w miejsach publicznych.
przepraszamy... a nie mamy za co.

ale za to gratulujemy Natalii zdanego egzaminu na prawo jazdy! kto studiuje prawo, ten ma lepiej w życiu!

ceny rowerów mnie przerosły, ale znalazłam rowerowy second hand na Lipowej. wybiorę się tam i skonfrontuję z nadchodzącym marzeniem. 
do boju!

niedziela, 3 kwietnia 2011

uczucie, że teraz będzie już tylko lepiej

może dlatego, że jutro na obiad też będę mieć makaron z sosem i serem?
może dlatego, że kupiłam skoroszyty i kartki w celu uporządkowania swoich notatek?
może dlatego, że nadeszła wiosna i wieje ciepły wiatr?
może dlatego, że... zeszło ze mnie to co miało zejść?
a może tylko dlatego, że kupię sobie rower i będę popylać po całej Łodzi?

wiem jedno. kilka rzeczy się zmieniło i kilka się jeszcze zmieni. od następnego semestru będę mieszkać z kimś innym. decyzję podjęłam i mam nadzieję, że się w niej jeszcze utwierdzę do końca semestru.

love is love

co jest - jest. czego nie ma - nie ma.
przeżarłam się.

<--  kliknij

sobota, 2 kwietnia 2011

tosty z jajkiem

na śniadanie. zupa-krem z brokułów na kolację. co będzie na obiad? dobrze jest czasem wrócić do domu, choćby po to by się najeść. dobra, ok, także by się spotkać z przyjaciółmi i posiedzieć z rodziną w jednym pokoju.
dowiedziałam się, że mój pokój jest idealny do spania, bo łóżko leży w świetnym miejscu (a kto przesuwał, no kto? <dumna z siebie, wrodzone zasady fenk szuji>), dlatego matka dostała ostatnio zawału nie widząc ojca w łóżku. rozmowa:

matka- gdzie ty byłeś całą noc?
ojciec- spałem u Kasi.
matka- dlaczego?
ojciec- nie mogę coś ostatnio spać. a poza tym to jest idealne miejsce! łóżko dobrze leży! a wy z Agatą chrapiecie.
matka- żebym ja cię zaraz nie chrapnęła.

było mi się w Katowicach. piło nam się z Natalią piwo (oszczędność na sztuce 1zł!) oraz jadło nam się przepyszny obiad (ej, ale to mięso nie będzie słodkie?). szczerze? trzeba było kupić wino! albo wódkę, albo lepiej nie... ale Ku Klux Klan rządzi. nie ma co. a śledzie rano bez kakałka to samobójstwo na cały dzień.

w Sosnowcu widziałam męskie, studenckie mieszkanie, o dziwo czyste. po czteromiesięcznym niewidzeniu opowiedzieliśmy sobie wszystko, przy upojnym napoju z piczki. podziwiałam kolorystykę kuchni i przedpokoju (1. połączenie ścian w kolorze różu, pomarańczu, chuj wi czego z pastelowo-zielono-niebieską wykładziną, 2. żółte, niebieskie, zielone i białe poziome paski). stanie w zapchanym busie przez 40 minut - bezcenne. wynagrodzone kupnem lizaka o smaku coli, który farbuje język.

ja- eeee (pokazuje język dziesiąty raz)
Kuba- to jakaś ściema, nic nie widać.


szkoda, że już jutro jadę.

wtorek, 29 marca 2011

oddam kulę, siądę w BULe

coś mi się wydaje, że w następnym semestrze będę mieszkać gdzie indziej. lub z kimś innym. to nie jest na moje nerwy. mówię jak stara baba, ale tak jest. cisza potrafi kopnąć w dupę. boleśnie.

mam ochotę krzyczeć i płakać tak, by nie było we mnie ani grama H2O. chciałabym nie czuć nic. z całej siły pragnę, by w jakimś pięknym, zielonym, ciepłym miejscu ktoś zorganizował Dionizje. tańczyłabym nago i chlała wino bez opamiętania. za darmo. zalałabym się w trupa i zapomniałą wszystko, o czym powinnam zapomnieć. 

dlaczego to się stało? dlaczego? kurwa, co za głupie pytanie. bez sensu. zupełnie bez sensu.
jak ktoś może zrozumieć co czuję, kiedy ja sama tego nie rozumiem. czuję wszystko. dosłownie. w efekcie nie wiem co czuję. rany, jak ja pierdolę. nic innego nie potrafię robić, tylko gadać o sobie. jestem żałosna.

poniedziałek, 28 marca 2011

sprawa osobista

nastała "maturalna moda" na bibliotekę. kolejka się nie zmniejsza, czekać trzeba tak długo, że się odechciewa. ale za to mam dwie powieści Oe Kenzaburo. i przyszły mi dwa tomy Japońskiego teatru klasycznego Estery Żeromskiej. cud, miód!

postanowiłam czekać. to moja ostateczna decyzja. cokolwiek zrobię, będzie bez najmniejszego sensu. cokolwiek zrobię, będzie mnie boleć. nie umiem zapomnieć, nie umiem być obojętna. nie umiem też myśleć non stop. nie chcę płakać. to cholernie boli. nie mogę więcej płakać. ale mogę czekać. to mnie nic nie kosztuje. może nie mam na co czekać, tak prawdopodobnie jest. ale mam swoje przeczucia i swoje zdanie. nie potrafię myśleć inaczej. czekam na ciebie. czekam.

siedzę nago

i zastanawiam się po co mi to ciało. po co mi to cholerne ciało? wuefistka zawsze z zapałem powtarzała: po to jest ciało, żeby bolało! tak kurwa, właśnie po to jest. do niczego innego nie jest stworzone. no chyba, że jeszcze jako worek na spermę. lub jako podnóżek dla panicza. lub jako wieszak na kapelusze. lub jako milion innych rzeczy egzekwowanych przez obcych ludzi przez całe nasze życie. ja pierdole.

po co ono jest? no po co?! żeby zastanawiać się nad każdą ładą tłuszczu lub kolejną zmarszczką? rozstępami? nad podkrążonymi oczami, niedoskonałościami twarzy? nad popękanymi ustami, niezagojonymi ranami po kolczykach w uszach? nad problemami układu moczowo-płciowego, pokarmowego, nerwowego, oddechowego, odpornościowego? ja nie mam układu odpornościowego! zgubiłam go. zgubiłam go i nie chce mi się go szukać.

po co ktoś kłamie, że twoje ciało jest piękne? po co ktoś tak okrutnie kłamie? gówno prawda. tak ohydnej kupy flaków już dawno nie widziałam. jeśli kiedyś będę mieć własne mieszkanie, nie będzie w nim lustra. nie mam ochoty patrzeć na swoją czerwoną, opuchniętą twarz.
jak można kłamać z taką premedytacją? jak można? jak kurwa można?!

już nie uwierzę w żadne dobre słowo.

niech żyje wojna!

niech żyje, niech żyje, niech żyje! mam nadzieję, że o Wałbrzychu będzie jeszcze głośno.

czuję tak wiele rzeczy naraz, że już nie wiem co czuję. nie wiem co myśleć, nie wiem co robić. najlepiej wyłączyć wszystko co może sprawić ból. ciekawe, czy mam takie możliwości.

niedziela, 27 marca 2011

żałoba przystoi Elektrze

nie to znaczy nie. nie, nie znaczy tak. nie, nie znaczy może. nie, nie znaczy nie wiem. nie zawsze znaczy nie. prosty komunikat zbyt skomplikowany jak na mój panel sterowania. ale w końcu trzeba zrozumieć, że nie można innym wchodzić w życie bez pozwolenia. nie to nie. nic prostszego. dlaczego nie potrafię tego zrozumieć?

dziękuję Ci za wszystko. za rozmowę i za pocieszenie. za zrozumienie, dosłownie za wszystko. bez Ciebie nie dałabym sobie rady. bez Ciebie dawno zapadłabym się pod ziemię. bez Ciebie zginęłabym z braku chusteczek higienicznych i z głodu.

w żałobie Elektrze do twarzy. ja wolę żywsze kolory. muszę ruszyć z miejsca. ale nie zrobię tego jeśli nie zapomnę. to jest jedyne wyjście. wymazać z pamięci. nie było nas, nigdy. to się nigdy nie zdażyło. jesteśmy dla siebie obcy, kompletnie. mimo tego, że nie wyobrażam sobie tego, muszę tak myśleć. to jedyny sposób.
a bezmyślne listy to efekty egoistycznych pobudek. za coś takiego powinno się przeprosić. tego nie powinno się robić. myśleć tylko i wyłącznie o sobie. nic innego nie potrafię robić, tylko myśleć o sobie.

nie dziwię się. z kimś takim jak ja nie da się żyć. kimś tak egoistycznym i bezmyślnym.
nie potrafię nic innego tylko płakać. jestem bezużyteczna.

piątek, 25 marca 2011

kofta indyjska

chyba się udało i nawet smakowało. mam nadzieję. zważyszy, że pierwszy raz robiłam coś takiego, to chyba nie jest źle. ja chyba lubię gotować, troszeczkę.

chciałabym się do kogoś przytulić. do kogokolwiek, na chwilę, na krótką chwilę. chciałabym. 
może będę czekać tak długo, że w końcu zapomnę na co czekam? to chyba smutniejsze niż samo czekanie.
teraz z całego serca wiem co znaczą słowa: wzywam cię z samego środka nikąd.


jest źle, źle, źle...
nie chcę jutra, pojutrza i po pojutrza.
chcę tylko wczoraj, wczoraj, wczoraj, tamto wczoraj.

czwartek, 24 marca 2011

miało być miło i pięknie

a zaraz serce mi pęknie.

ja chyba nie nadaję się do życia z kimś. dodatkowo w jednym pokoju. i nie, to nie jest Twoja wina, zapamiętaj. i mnie nie denerwuj.

czterdzieści minut w bibliotece może dać inspirację do napisania kontynuacji dramatu.
- hej, na co czekasz?
- na książkę.
odkrywcze. czytajcie dziecku piętnaście minut dziennie. ktoś chce, bym mu poczytała? może być Derrida lub Freud?

do długiej listy swoich niebywałych talentów mogę z dumą dopisać: making an enemy. to nie takie trudne! spróbujcie, naprawdę warto! poczujecie się wtedy tacy... nie mam słowa. ja w przeciągu tygodnia sprawiłam sobie czterech, w dodatku płci żeńskiej. coś czuję, że na tym nie koniec.

a jutro Żbietę i K.A.P. czeka kuchenna rewolucja made by dormitory ten. w sensie - jutro na obiad kofta indyjska.

bardzo trudno mi czekać. nie sądziłam, że będzie tak ciężko. ale się nie poddam. codziennie zasypiam i budzę się z tą myślą. proszę. tylko nie wiem o co proszę.

środa, 23 marca 2011

ta najgorsza

mam wrogów już wszędzie. dzisiaj stworzyłam sobie dwóch nowych: starą przyjaciółkę i obecną współlokatorkę.
najlepiej wszyscy kopnijcie mnie w dupę i wypchnijcie za drzwi. sprawiam wszystkim tylko kłopoty.

postanowiłam nie milczeć i walczyć o swoje. obróciło się to przeciwko mnie, teraz to ja jestem ta zła. proszę bardzo, mnie się czepiać możecie, ale nie mieszajcie w to moich przyjaciół. tym bardziej, gdy zza drzwi słyszy się urywki rozmowy, a potem się je przekręca tak, by wyszło przeciwko osobie "słyszącej".

szkoda, że nie utonęłam dziś pod tym prysznicem. prysznicem...
szczerze pragnę wrócić do stanu sprzed narodzenia. może być i Chrystusa. jeśli to pomoże.

myślałam, że dam sobie z tym radę sama. że już dałam sobie radę. dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że nie.



wtorek, 22 marca 2011

pod ziemię

chciałabym się zapaść pod ziemię. nie daję sobie z tym rady. tylko chodzę, krzyczę z furią, tworzę sobie wszędzie wrogów, przeklinam... mam dosyć. mam po prostu dosyć tego wszystkiego. tej niepewności, chociaż wiem co się stało i wiem, że już nic więcej się nie stanie. bo moje życie to nie jest bajka. nie wszystko kończy się happy endem.

właśnie w tym momencie mam wielką ochotę się rozpłakać i schować pod kołdrę. nie wychodzić, nie myśleć, nie oddychać. ale jak mogę płakać, no jak? przecież makijaż mi się rozmaże, katar będę mieć, oczy czerwone. nie, nie mogłę płakać. przecież tak naprawdę nic się nie dzieje.

nic się nie dzieje.

poniedziałek, 21 marca 2011

dieta cud

od jutra nowe życie, nie moje, ale prawie jak moje. dziś ostatni dzień obżarstwa i picia piwa bez opamiętania. 

nie wiedziałam nawet, że ktoś paroma słowami potrafi wkurwić w tak piękny wieczór. jestem złym człowiekiem, złą kobietą! palę, piję, przeklinam, demoralizuję młodszych! sasasa, ale dobrze mi z tym. jestem zua

ci, których najtrudniej kochać najbardziej potrzebują naszej miłości.

powoli staję się wredną suką, w pewnym sensie to mała kreacja. maska. lepiej być bezuczuciową niż nadwrażliwą. mnie lepiej. 
beze mnie jest ci lepiej, prawda? 

czy ja mam coś na twarzy?

dzisiaj jakiś kierowca na Rondzie Solidarności prawie wjechał w słup. chłopak w Biedronce wyciągnął mi papier toaletowy spod sterty innych, kasjer nie prosił o drobne, a chłopak mijający mnie na korytarzu prawie wszedł w ścianę. łączyło ich jedno: moja twarz. a raczej to, że się na nią gapili. sprawdziałam nawet dyskretnie w odbiciu wyświetlacza komórki, ale nic niepokojącego nie zauważyłam. mamo, ratuj! (tak, to do Ciebie Żbieto)

dziś Dzień Wagarowicza wyglądał tak:
ja - Kurde, ale dzisiaj ładnie.
K.A.P. - Jest Dzień Wagarowicza, zrobiłam Marzannę (wyciąga Hibnerkę nabitą na wykałaczkę) i w ogóle nie idźmy na angielski.
wchodzi Żbieta
ja i K.A.P. (antyczny chór) - Nie idziemy, wychodzimy!
Żbieta (płaczliwie) - No, ale ja pracę na angielski rano zrobiłam.
ja i K.A.P. - No my też, dajmy komuś i idźmy.
Żbieta leci na łeb, na szyję, oddaje i wybiegamy z Instytutu. 
Żbieta - A czemu w ogóle nie idziemy?
ja i K.A.P. - Bo jest Dzień Wagarowicza?
dalej następuje sekwencja w parku, podziwiamy roztopy i kaczki pływające po chodniku, kaczkę-lodołamacza, kaczki tańczące silent-disco i zatapiamy rytualnie Hibnerzannę śpiewając: uuuuuuuuuuuuuuu Hibner Ircia.
natępnie akcja przenosi się do mieszkania Żbiety, przy dwóch herbatach (jedna z cukrem!, druga bez) i szklance przegotowanej wody rozmawiamy na poważne tematy typu: praca, studia, inne bezdety. 
następnie K.A.P. wychodzi, żegnamy ją przy drzwiach, wchodzimy do pokoju, oglądamy cudowny serial a w między czasie Żbieta dochodzi do strasznej prawdy.
Żbieta - Dzisiaj jest Pierwszy Dzień Wiosny!
ja (załamana kompletnie) - No Ela... cholera! (i tu wydało się imię, wybacz)

oczywiście dzisiaj mój żołądek do mnie pyskował, więc go zatkałam. każdy sposób na załagodzenie głodu jest dobry (makaron w sosie serowo-czosnkowym).

jutro Klata i Matka i Ojczyzna i Sranie w Banie. ale zobaczymy co za cudo stworzył.

niedziela, 20 marca 2011

ze mną jest chyba coś nie tak. kompletnie nie tak. coś mi się poprzestawiało w panelu kontrolnym.

boli mnie wszystko. od środka. mam milion myśli na minutę. wszystkie są złe. bo nie mogą być dobre.

zamknijcie mnie gdzieś. zamknijcie i wyrzućcie klucz. nie dajcie mi wyjść.

wychodzę

i nie wrócę. albo wrócę, ale później. nie wiem. może coś zjem. może nie. nie wiem. ja już nic nie wiem.

wszystko będzie w porządku. tak? nie wiem. może tak. skąd mam wiedzieć? nie dowiem się, jeśli się nie przekonam.

dzisiaj niebo jest takie piękne, mam nadzieję, że to zapowiedź zmian. niech się coś zmieni, proszę.
wychodzę. nie wiem kiedy wrócę. czy wrócę.

sobota, 19 marca 2011

zdradził mnie!

i to z kim? z kim?! 


nikt mnie nie kocha... nawet Olgierd.
chcę usłyszeć. cokolwiek. chcę usłyszeć. cokolwiek by to było. chcę usłyszeć. głos. ton. śmiech. złość. chcę usłyszeć. nie zasnę, jeśli nie usłyszę.

ajm e soldzia

sama nie wierzę w to co chcę, żeby się stało. sama w to nie wierzę... jak mam w to wierzyć skoro to jest tak nieprawdopodobne? takie rzeczy się nie dzieją. po prostu się nie zdarzają. nie mam siły sprawczej. nawet jeśli coś wymyślę, to się nagle nie stanie. z drugiej strony bardzo tego chcę, dlatego to tak... męczy.

everything will be okay in the end. if it's not okay, it's not the end. 
it's hard to wait around for something you know might never happen; but it's even harder to give up when you know it's everything you want.

czy mogłam coś zrobić? czy mogę coś jeszcze zrobić? bezsilność zabija. sałatka w nadmiarze szkodzi. myślenie wierci dziurę w mózgu, ale paradokslanie go nie wietrzy. na co ja czekam? cholera.

cholera.

bo zupa była za słona

wieczór pełen wrażeń i napojów wyskokowych. było bardzo miło, dziękuję, dziękuję.
noc była równie pełna wrażeń. noc zwierzeń i beznadziejnych marzeń. ukrytych pretensji i wykrzyczenia zadręczonych płuc.
obudziłam się na kacu mentalnym. dla zabicia czasu straszę gołębie. oglądam trzeci odcinek głupiego serialu i zastanawiam się czy jestem głodna i czy dobrze jest coś zjeść. dobrze? niedobrze?

wiosna nie nadchodzi, raczej ucieka w popłochu. czekam. na wiosnę, na słońce, na kwiaty i na piękne, bujne drzewa pachnące chlorofilem. czekam na odpowiedź.
czekam.

piątek, 18 marca 2011

nikim

jestem. już. chyba. tak czuję, tak chyba jest.

ale wciąż mam nadzieję. czekam. wierzę w swoje dobre myśli. choć czuję pustkę.
totalną pustkę.

ludzkie życie nie kończy się na śmierci. kończy się z utratą wiary.

wszystkie dni są do siebie podobne, zaczynam tak samo i kończę tak samo. z tą samą pustką.
wiosno, wróć. może wtedy zapełnisz pustkę, którą w sobie noszę. może zamiast plugawych wnętrzności, wyrosną wewnątrz mnie pachnące kwiaty.

czwartek, 17 marca 2011

trochę lepiej

zjadłyśmy tosty, było bardzo miło. rozmowa o rozwoju piersi kształci. 

Zmierzch bogów polecam, chyba ten festiwal jednak wchodzi na dobre tory. oby tak dalej. 

lista prac/płac (a raczej grafik sprzątania) wisi. koleżanki były lekko oburzone, ale cholera jasna, w syfie żyć nie będziemy! 

jutro rano lecim do przychodni, rejestracja od 7.00 do 7.00. mam nadzieję, że wstrzelę się w zapisy. i że wcześniej wstanę. 

muszę obejrzeć Sweet movie. jednak K.A.P. nie będzie mi towarzyszyć w seansie. chyba zwymiotowane "jedzenie" ponownie konsumowane oraz inne orgiastyczne elementy na talerzu jej nie służą. 

jest dobrze, ciekawe jak długo.

środa, 16 marca 2011

co zrobić by nie spać

nie chcę spać, nie mogę spać. śnią mi się dziwne rzeczy. męczy mnie to. potem nie mogę wstać.
dziś zaspałam na rejestrację w przychodni, wybiegłam w pidżamie, założyłam na nią spodnie, buty i kurtkę, odesłali mnie z kwitkiem. damn it. czy ja zawsze muszę coś spieprzyć?

nie, nic nie przeczytałam. 
nie, niczego dziś nie zjem, jest mi niedobrze. 
tak, umyłam się, ale to nie znaczy, że jestem czysta.  

śmierdzę własnymi myślami. bezsilność i niepewność zabija, powoli. chyba zacznę więcej palić, zobaczymy co wygra - tytoń czy umysłowe zabawki. 

wzywam cię z samego środka nikąd. bezgłośnie. nie słyszysz, straciłam zdolność mowy. 
to niesamowite jak kilka słów zapisanych na bylejakich kartkach może tak ciążyć. 

wtorek, 15 marca 2011

chór dzikich koni

tytuł z dEupy. jak zwykle zresztą. 

wyszłam rano, wróciłam w nocy. mogłabym tak codziennie
Białe małżeństwo. nie wiem, nie rozumiem, ja chyba się nie nadaję do oglądania sztuk teatralnych.

dostałam kubek i japonki, w końcu. cieszę się, trochę. bardziej cieszyłam się w windzie, jak jechałam z nimi do pokoju.

jutro Zmierch bogów. oby nie był totalnym zaćmieniem. 



jestem brudna i śmierdzę. wszystko ze mnie ścieka i się klei. wewnątrz choduję robaki, na własnej wątrobie, żołądku i nerkach. słabo mi, w głowie mi się kręci. 
odejdź, zejdź ze mnie, wynocha! nie chcę cię, ty mały szkodniku mózgu. odejdź i zabierz ze sobą brudne myśli. 
pragnę błogiego zawieszenia w bezruchu i niebycie. chcę wyjąć mózg i wsadzić do słoja z formaliną. patrzeć na niego, świecić mu lampą po oczach i przeprowadzić przesłuchanie.

- gdzie byłeś 19 stycznia 2011 roku o godzinie 11.00?
- dlaczego zgodziłeś się na wydarzenia z 15 lipca 2010 roku?
- co cię podkusiło pisać list za listem?
- po co to wszystko?
- no słucham, odpowiadaj! inaczej zaleję cię domestosem, a to boli, możesz mi wierzyć. zapytaj nerek z sąsiedniej celi. 
 
mózg odpowiada: znam odpowiedzi na dwa pierwsze pytania, na resztę nie odpowiem. nie ma sensu. ani ja tego nie rozumiem, ani serce. tak już chyba jest i trzeba się z tym pogodzić. 

poniedziałek, 14 marca 2011

parzę herbatą język

stworzyłam samą siebie, na nowo.

oto nowa ja!

r/e/wolucja wsteczna.

Święty Franciszku!

zjadłam, dużo zjadłam. jestem pełna, aż się ze mnie wylewa. mięso, kapusta, ziemniaki, wątroba, jelita, nerki, serce... 
chciałabym trzymać w rękach taki topór, wielki topór i roztrzaskać serce na drobne niteczki mięśni. niech krew tryska i zalewa mnie, krew niech mnie zaleje, utopię się we własnej utopii. 

bezsilność jest okropna. to tak jakby stanąć na skraju urwiska bez możliwości pójścia naprzód. nie ma przejścia. jest dziura. nic więcej nie da się zrobić. trzeba czekać. cofnąć się nie da. nie można się odwrócić, tak jak Orfeusz w podziemiach. on nie mógł, bo wiedział, że to wszystko zniszczy. ja nie mogę, bo mam skurcz mięśni w okół szyji. nie mogę się odwrócić, nie mam fizycznej możliwości. 

dopiero teraz to zrozumiałam. co czuję. cieszę się z tego powodu. ale jest mi ciężko. bo teraz to nic nie znaczy. teraz mogę tylko czekać. to dziwne czekać na coś, czego nie potrafisz sobie nawet wyobrazić. bo może się zdażyć wszystko, dosłownie wszystko


a oto Świnia, made by K.A.P.

pielmieni ciążące na duszy

nie, nie mojej. Żbiety, ale ja o nich też nie zapomnę. o ich cenie, o rosyjskim barze ukrytym na Piramowicza oraz o kolegach studentach tam konsumujących. 

Anże spadła ze schodów i uszkodziła kolano. żyje, ale pół dnia spędziła leżąc na łóżku w szpitalu, gdzie wszycy się na nią gapili. w efekcie: żadnego gipsu, usztywnienia, rentgen wisi na tablicy korkowej, kule w eterze, noga usztywniona przeze mnie. bawię się w etetową pielęgniarkę. a gdzie mój fartuch, chodaki/sandałki i czepek? ja chcę czepek!

czytać, czytać i czytać. nie myśleć o niepotrzebnych rzeczach i niewartych tego ludziach

napiłabym się bardzo słodkiej herbaty z cytryną.

niedziela, 13 marca 2011

straciłam głowę

brak mi ciebie. 
chociaż non stop cię czuję i widzę. 
brak mi ciebie. 
znam na pamięć twój sposób dotykania. 
brak mi ciebie.
wciąż słyszę twój głos. 
brak mi ciebie.

chyba powinnam zacząć słuchać jakiegoś metalu, gdzie nie słyszę i nie rozumiem słów. najlepiej na cały regulator i ze słuchawkami w uszach.

Furie są położnymi sumienia

tak pisał Jan Kott, ten od Zjadania bogów, tudzież kotów. dość ciekawie pisał. 

a teraz, raz dwa, Elektra Sofoklesa i Elektra Eurypidesa, sasasa. nie ma co, cudowny wieczór po całym dniu nic nie robienia i szukania wymówek na to nic nierobienie. marnuję czas na myślenie o niczym. Niczem? Nietzschem? cudownie. 

za to zaczynam się podkochiwać w Czesławie.

złe sny

dziś miałam wyjątkowo zły sen. śmierć to nie jest dobry temat na nocne nieświadome rozważania. jednak dobrze jest usłyszeć rano głos osoby, która ci się śniła i uświadomić sobie, że to był tylko sen. 

chciałabym, żeby zjawił się jakiś bóg czytania i zmusił mnie do Elektr, Mikołaja i Jana. gdzie jesteś, o bogu czytania? gdzie jesteś, gdy twój lud najbardziej cię potrzebuje?

gdybym miała dar w rękach, umiejętność tworzenia nowych, trwałych form, stworzyłabym siebie na nowo. z nowym umysłem i sercem. bez niepotrzebnej pamięci. ciężko mi samej z sobą wytrzymać. 

dobrze, że mam jeszcze platoniczną miłość życia. 

migrena.

ani mnie głowa nie zabolała, ani mdłości nie było. tylko mięso, tasak, śpiewające świnie, pan doktor przy pianinie oraz wieczorna porcja piasku na czyste zęby. a może to był brązowy cukier? cholera! co za marnotrawstowo! 

dzisiejsze podziękowania składam na ręce K.A.P. i Żbiety:
K.A.P., dziękuję że jeszcze mnie w miarę lubisz, chociaż porównałam Cię do Żuliena. 
Żbieto, mam nadzieję, że nie masz lęków związanych z niezidentyfikowanymi odgłosami jakie słyszałam w łazience, dziękuję za obejrzenie razem Rozmów w toku i za herbatę wieczorową porą.

kondolencje składam natomiast Oli z powodu zaginionej bluzki. 

zażalenia w stronę własnego żołądka, który ciągle woła: jeść, jeść!

próśb, błagań, pytań, odpowiedzi, oczekiwań, zamówień, marzeń nie mam - towar deficytowy, jak cukier.

mam za to wielką ochotę upić się tak by było mi słodko i błogo, najlepiej jeszcze ciepło i przytulnie. bym nie pamiętała nic i żebym nie zwymiotowała. chciałabym jedynie zwymiotować pamięć na amen. 
kwejk.pl rządzi.

sobota, 12 marca 2011

zbudzić się nie mogę

śpię do oporu, ale wstać nie mogę. nawet jak nie śpię, to śpię. teraz też. jestem jak we śnie. poruszam się w sennej galarecie własnych marzeń i wiem, że zaraz muszę się obudzić, by dojść o własnych siłach do teatru.

owoce wczorajszej nocy.   wiśnie w rozkwicie.