wtorek, 29 marca 2011

oddam kulę, siądę w BULe

coś mi się wydaje, że w następnym semestrze będę mieszkać gdzie indziej. lub z kimś innym. to nie jest na moje nerwy. mówię jak stara baba, ale tak jest. cisza potrafi kopnąć w dupę. boleśnie.

mam ochotę krzyczeć i płakać tak, by nie było we mnie ani grama H2O. chciałabym nie czuć nic. z całej siły pragnę, by w jakimś pięknym, zielonym, ciepłym miejscu ktoś zorganizował Dionizje. tańczyłabym nago i chlała wino bez opamiętania. za darmo. zalałabym się w trupa i zapomniałą wszystko, o czym powinnam zapomnieć. 

dlaczego to się stało? dlaczego? kurwa, co za głupie pytanie. bez sensu. zupełnie bez sensu.
jak ktoś może zrozumieć co czuję, kiedy ja sama tego nie rozumiem. czuję wszystko. dosłownie. w efekcie nie wiem co czuję. rany, jak ja pierdolę. nic innego nie potrafię robić, tylko gadać o sobie. jestem żałosna.

poniedziałek, 28 marca 2011

sprawa osobista

nastała "maturalna moda" na bibliotekę. kolejka się nie zmniejsza, czekać trzeba tak długo, że się odechciewa. ale za to mam dwie powieści Oe Kenzaburo. i przyszły mi dwa tomy Japońskiego teatru klasycznego Estery Żeromskiej. cud, miód!

postanowiłam czekać. to moja ostateczna decyzja. cokolwiek zrobię, będzie bez najmniejszego sensu. cokolwiek zrobię, będzie mnie boleć. nie umiem zapomnieć, nie umiem być obojętna. nie umiem też myśleć non stop. nie chcę płakać. to cholernie boli. nie mogę więcej płakać. ale mogę czekać. to mnie nic nie kosztuje. może nie mam na co czekać, tak prawdopodobnie jest. ale mam swoje przeczucia i swoje zdanie. nie potrafię myśleć inaczej. czekam na ciebie. czekam.

siedzę nago

i zastanawiam się po co mi to ciało. po co mi to cholerne ciało? wuefistka zawsze z zapałem powtarzała: po to jest ciało, żeby bolało! tak kurwa, właśnie po to jest. do niczego innego nie jest stworzone. no chyba, że jeszcze jako worek na spermę. lub jako podnóżek dla panicza. lub jako wieszak na kapelusze. lub jako milion innych rzeczy egzekwowanych przez obcych ludzi przez całe nasze życie. ja pierdole.

po co ono jest? no po co?! żeby zastanawiać się nad każdą ładą tłuszczu lub kolejną zmarszczką? rozstępami? nad podkrążonymi oczami, niedoskonałościami twarzy? nad popękanymi ustami, niezagojonymi ranami po kolczykach w uszach? nad problemami układu moczowo-płciowego, pokarmowego, nerwowego, oddechowego, odpornościowego? ja nie mam układu odpornościowego! zgubiłam go. zgubiłam go i nie chce mi się go szukać.

po co ktoś kłamie, że twoje ciało jest piękne? po co ktoś tak okrutnie kłamie? gówno prawda. tak ohydnej kupy flaków już dawno nie widziałam. jeśli kiedyś będę mieć własne mieszkanie, nie będzie w nim lustra. nie mam ochoty patrzeć na swoją czerwoną, opuchniętą twarz.
jak można kłamać z taką premedytacją? jak można? jak kurwa można?!

już nie uwierzę w żadne dobre słowo.

niech żyje wojna!

niech żyje, niech żyje, niech żyje! mam nadzieję, że o Wałbrzychu będzie jeszcze głośno.

czuję tak wiele rzeczy naraz, że już nie wiem co czuję. nie wiem co myśleć, nie wiem co robić. najlepiej wyłączyć wszystko co może sprawić ból. ciekawe, czy mam takie możliwości.

niedziela, 27 marca 2011

żałoba przystoi Elektrze

nie to znaczy nie. nie, nie znaczy tak. nie, nie znaczy może. nie, nie znaczy nie wiem. nie zawsze znaczy nie. prosty komunikat zbyt skomplikowany jak na mój panel sterowania. ale w końcu trzeba zrozumieć, że nie można innym wchodzić w życie bez pozwolenia. nie to nie. nic prostszego. dlaczego nie potrafię tego zrozumieć?

dziękuję Ci za wszystko. za rozmowę i za pocieszenie. za zrozumienie, dosłownie za wszystko. bez Ciebie nie dałabym sobie rady. bez Ciebie dawno zapadłabym się pod ziemię. bez Ciebie zginęłabym z braku chusteczek higienicznych i z głodu.

w żałobie Elektrze do twarzy. ja wolę żywsze kolory. muszę ruszyć z miejsca. ale nie zrobię tego jeśli nie zapomnę. to jest jedyne wyjście. wymazać z pamięci. nie było nas, nigdy. to się nigdy nie zdażyło. jesteśmy dla siebie obcy, kompletnie. mimo tego, że nie wyobrażam sobie tego, muszę tak myśleć. to jedyny sposób.
a bezmyślne listy to efekty egoistycznych pobudek. za coś takiego powinno się przeprosić. tego nie powinno się robić. myśleć tylko i wyłącznie o sobie. nic innego nie potrafię robić, tylko myśleć o sobie.

nie dziwię się. z kimś takim jak ja nie da się żyć. kimś tak egoistycznym i bezmyślnym.
nie potrafię nic innego tylko płakać. jestem bezużyteczna.

piątek, 25 marca 2011

kofta indyjska

chyba się udało i nawet smakowało. mam nadzieję. zważyszy, że pierwszy raz robiłam coś takiego, to chyba nie jest źle. ja chyba lubię gotować, troszeczkę.

chciałabym się do kogoś przytulić. do kogokolwiek, na chwilę, na krótką chwilę. chciałabym. 
może będę czekać tak długo, że w końcu zapomnę na co czekam? to chyba smutniejsze niż samo czekanie.
teraz z całego serca wiem co znaczą słowa: wzywam cię z samego środka nikąd.


jest źle, źle, źle...
nie chcę jutra, pojutrza i po pojutrza.
chcę tylko wczoraj, wczoraj, wczoraj, tamto wczoraj.

czwartek, 24 marca 2011

miało być miło i pięknie

a zaraz serce mi pęknie.

ja chyba nie nadaję się do życia z kimś. dodatkowo w jednym pokoju. i nie, to nie jest Twoja wina, zapamiętaj. i mnie nie denerwuj.

czterdzieści minut w bibliotece może dać inspirację do napisania kontynuacji dramatu.
- hej, na co czekasz?
- na książkę.
odkrywcze. czytajcie dziecku piętnaście minut dziennie. ktoś chce, bym mu poczytała? może być Derrida lub Freud?

do długiej listy swoich niebywałych talentów mogę z dumą dopisać: making an enemy. to nie takie trudne! spróbujcie, naprawdę warto! poczujecie się wtedy tacy... nie mam słowa. ja w przeciągu tygodnia sprawiłam sobie czterech, w dodatku płci żeńskiej. coś czuję, że na tym nie koniec.

a jutro Żbietę i K.A.P. czeka kuchenna rewolucja made by dormitory ten. w sensie - jutro na obiad kofta indyjska.

bardzo trudno mi czekać. nie sądziłam, że będzie tak ciężko. ale się nie poddam. codziennie zasypiam i budzę się z tą myślą. proszę. tylko nie wiem o co proszę.

środa, 23 marca 2011

ta najgorsza

mam wrogów już wszędzie. dzisiaj stworzyłam sobie dwóch nowych: starą przyjaciółkę i obecną współlokatorkę.
najlepiej wszyscy kopnijcie mnie w dupę i wypchnijcie za drzwi. sprawiam wszystkim tylko kłopoty.

postanowiłam nie milczeć i walczyć o swoje. obróciło się to przeciwko mnie, teraz to ja jestem ta zła. proszę bardzo, mnie się czepiać możecie, ale nie mieszajcie w to moich przyjaciół. tym bardziej, gdy zza drzwi słyszy się urywki rozmowy, a potem się je przekręca tak, by wyszło przeciwko osobie "słyszącej".

szkoda, że nie utonęłam dziś pod tym prysznicem. prysznicem...
szczerze pragnę wrócić do stanu sprzed narodzenia. może być i Chrystusa. jeśli to pomoże.

myślałam, że dam sobie z tym radę sama. że już dałam sobie radę. dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że nie.



wtorek, 22 marca 2011

pod ziemię

chciałabym się zapaść pod ziemię. nie daję sobie z tym rady. tylko chodzę, krzyczę z furią, tworzę sobie wszędzie wrogów, przeklinam... mam dosyć. mam po prostu dosyć tego wszystkiego. tej niepewności, chociaż wiem co się stało i wiem, że już nic więcej się nie stanie. bo moje życie to nie jest bajka. nie wszystko kończy się happy endem.

właśnie w tym momencie mam wielką ochotę się rozpłakać i schować pod kołdrę. nie wychodzić, nie myśleć, nie oddychać. ale jak mogę płakać, no jak? przecież makijaż mi się rozmaże, katar będę mieć, oczy czerwone. nie, nie mogłę płakać. przecież tak naprawdę nic się nie dzieje.

nic się nie dzieje.

poniedziałek, 21 marca 2011

dieta cud

od jutra nowe życie, nie moje, ale prawie jak moje. dziś ostatni dzień obżarstwa i picia piwa bez opamiętania. 

nie wiedziałam nawet, że ktoś paroma słowami potrafi wkurwić w tak piękny wieczór. jestem złym człowiekiem, złą kobietą! palę, piję, przeklinam, demoralizuję młodszych! sasasa, ale dobrze mi z tym. jestem zua

ci, których najtrudniej kochać najbardziej potrzebują naszej miłości.

powoli staję się wredną suką, w pewnym sensie to mała kreacja. maska. lepiej być bezuczuciową niż nadwrażliwą. mnie lepiej. 
beze mnie jest ci lepiej, prawda? 

czy ja mam coś na twarzy?

dzisiaj jakiś kierowca na Rondzie Solidarności prawie wjechał w słup. chłopak w Biedronce wyciągnął mi papier toaletowy spod sterty innych, kasjer nie prosił o drobne, a chłopak mijający mnie na korytarzu prawie wszedł w ścianę. łączyło ich jedno: moja twarz. a raczej to, że się na nią gapili. sprawdziałam nawet dyskretnie w odbiciu wyświetlacza komórki, ale nic niepokojącego nie zauważyłam. mamo, ratuj! (tak, to do Ciebie Żbieto)

dziś Dzień Wagarowicza wyglądał tak:
ja - Kurde, ale dzisiaj ładnie.
K.A.P. - Jest Dzień Wagarowicza, zrobiłam Marzannę (wyciąga Hibnerkę nabitą na wykałaczkę) i w ogóle nie idźmy na angielski.
wchodzi Żbieta
ja i K.A.P. (antyczny chór) - Nie idziemy, wychodzimy!
Żbieta (płaczliwie) - No, ale ja pracę na angielski rano zrobiłam.
ja i K.A.P. - No my też, dajmy komuś i idźmy.
Żbieta leci na łeb, na szyję, oddaje i wybiegamy z Instytutu. 
Żbieta - A czemu w ogóle nie idziemy?
ja i K.A.P. - Bo jest Dzień Wagarowicza?
dalej następuje sekwencja w parku, podziwiamy roztopy i kaczki pływające po chodniku, kaczkę-lodołamacza, kaczki tańczące silent-disco i zatapiamy rytualnie Hibnerzannę śpiewając: uuuuuuuuuuuuuuu Hibner Ircia.
natępnie akcja przenosi się do mieszkania Żbiety, przy dwóch herbatach (jedna z cukrem!, druga bez) i szklance przegotowanej wody rozmawiamy na poważne tematy typu: praca, studia, inne bezdety. 
następnie K.A.P. wychodzi, żegnamy ją przy drzwiach, wchodzimy do pokoju, oglądamy cudowny serial a w między czasie Żbieta dochodzi do strasznej prawdy.
Żbieta - Dzisiaj jest Pierwszy Dzień Wiosny!
ja (załamana kompletnie) - No Ela... cholera! (i tu wydało się imię, wybacz)

oczywiście dzisiaj mój żołądek do mnie pyskował, więc go zatkałam. każdy sposób na załagodzenie głodu jest dobry (makaron w sosie serowo-czosnkowym).

jutro Klata i Matka i Ojczyzna i Sranie w Banie. ale zobaczymy co za cudo stworzył.

niedziela, 20 marca 2011

ze mną jest chyba coś nie tak. kompletnie nie tak. coś mi się poprzestawiało w panelu kontrolnym.

boli mnie wszystko. od środka. mam milion myśli na minutę. wszystkie są złe. bo nie mogą być dobre.

zamknijcie mnie gdzieś. zamknijcie i wyrzućcie klucz. nie dajcie mi wyjść.

wychodzę

i nie wrócę. albo wrócę, ale później. nie wiem. może coś zjem. może nie. nie wiem. ja już nic nie wiem.

wszystko będzie w porządku. tak? nie wiem. może tak. skąd mam wiedzieć? nie dowiem się, jeśli się nie przekonam.

dzisiaj niebo jest takie piękne, mam nadzieję, że to zapowiedź zmian. niech się coś zmieni, proszę.
wychodzę. nie wiem kiedy wrócę. czy wrócę.

sobota, 19 marca 2011

zdradził mnie!

i to z kim? z kim?! 


nikt mnie nie kocha... nawet Olgierd.
chcę usłyszeć. cokolwiek. chcę usłyszeć. cokolwiek by to było. chcę usłyszeć. głos. ton. śmiech. złość. chcę usłyszeć. nie zasnę, jeśli nie usłyszę.

ajm e soldzia

sama nie wierzę w to co chcę, żeby się stało. sama w to nie wierzę... jak mam w to wierzyć skoro to jest tak nieprawdopodobne? takie rzeczy się nie dzieją. po prostu się nie zdarzają. nie mam siły sprawczej. nawet jeśli coś wymyślę, to się nagle nie stanie. z drugiej strony bardzo tego chcę, dlatego to tak... męczy.

everything will be okay in the end. if it's not okay, it's not the end. 
it's hard to wait around for something you know might never happen; but it's even harder to give up when you know it's everything you want.

czy mogłam coś zrobić? czy mogę coś jeszcze zrobić? bezsilność zabija. sałatka w nadmiarze szkodzi. myślenie wierci dziurę w mózgu, ale paradokslanie go nie wietrzy. na co ja czekam? cholera.

cholera.

bo zupa była za słona

wieczór pełen wrażeń i napojów wyskokowych. było bardzo miło, dziękuję, dziękuję.
noc była równie pełna wrażeń. noc zwierzeń i beznadziejnych marzeń. ukrytych pretensji i wykrzyczenia zadręczonych płuc.
obudziłam się na kacu mentalnym. dla zabicia czasu straszę gołębie. oglądam trzeci odcinek głupiego serialu i zastanawiam się czy jestem głodna i czy dobrze jest coś zjeść. dobrze? niedobrze?

wiosna nie nadchodzi, raczej ucieka w popłochu. czekam. na wiosnę, na słońce, na kwiaty i na piękne, bujne drzewa pachnące chlorofilem. czekam na odpowiedź.
czekam.

piątek, 18 marca 2011

nikim

jestem. już. chyba. tak czuję, tak chyba jest.

ale wciąż mam nadzieję. czekam. wierzę w swoje dobre myśli. choć czuję pustkę.
totalną pustkę.

ludzkie życie nie kończy się na śmierci. kończy się z utratą wiary.

wszystkie dni są do siebie podobne, zaczynam tak samo i kończę tak samo. z tą samą pustką.
wiosno, wróć. może wtedy zapełnisz pustkę, którą w sobie noszę. może zamiast plugawych wnętrzności, wyrosną wewnątrz mnie pachnące kwiaty.

czwartek, 17 marca 2011

trochę lepiej

zjadłyśmy tosty, było bardzo miło. rozmowa o rozwoju piersi kształci. 

Zmierzch bogów polecam, chyba ten festiwal jednak wchodzi na dobre tory. oby tak dalej. 

lista prac/płac (a raczej grafik sprzątania) wisi. koleżanki były lekko oburzone, ale cholera jasna, w syfie żyć nie będziemy! 

jutro rano lecim do przychodni, rejestracja od 7.00 do 7.00. mam nadzieję, że wstrzelę się w zapisy. i że wcześniej wstanę. 

muszę obejrzeć Sweet movie. jednak K.A.P. nie będzie mi towarzyszyć w seansie. chyba zwymiotowane "jedzenie" ponownie konsumowane oraz inne orgiastyczne elementy na talerzu jej nie służą. 

jest dobrze, ciekawe jak długo.

środa, 16 marca 2011

co zrobić by nie spać

nie chcę spać, nie mogę spać. śnią mi się dziwne rzeczy. męczy mnie to. potem nie mogę wstać.
dziś zaspałam na rejestrację w przychodni, wybiegłam w pidżamie, założyłam na nią spodnie, buty i kurtkę, odesłali mnie z kwitkiem. damn it. czy ja zawsze muszę coś spieprzyć?

nie, nic nie przeczytałam. 
nie, niczego dziś nie zjem, jest mi niedobrze. 
tak, umyłam się, ale to nie znaczy, że jestem czysta.  

śmierdzę własnymi myślami. bezsilność i niepewność zabija, powoli. chyba zacznę więcej palić, zobaczymy co wygra - tytoń czy umysłowe zabawki. 

wzywam cię z samego środka nikąd. bezgłośnie. nie słyszysz, straciłam zdolność mowy. 
to niesamowite jak kilka słów zapisanych na bylejakich kartkach może tak ciążyć. 

wtorek, 15 marca 2011

chór dzikich koni

tytuł z dEupy. jak zwykle zresztą. 

wyszłam rano, wróciłam w nocy. mogłabym tak codziennie
Białe małżeństwo. nie wiem, nie rozumiem, ja chyba się nie nadaję do oglądania sztuk teatralnych.

dostałam kubek i japonki, w końcu. cieszę się, trochę. bardziej cieszyłam się w windzie, jak jechałam z nimi do pokoju.

jutro Zmierch bogów. oby nie był totalnym zaćmieniem. 



jestem brudna i śmierdzę. wszystko ze mnie ścieka i się klei. wewnątrz choduję robaki, na własnej wątrobie, żołądku i nerkach. słabo mi, w głowie mi się kręci. 
odejdź, zejdź ze mnie, wynocha! nie chcę cię, ty mały szkodniku mózgu. odejdź i zabierz ze sobą brudne myśli. 
pragnę błogiego zawieszenia w bezruchu i niebycie. chcę wyjąć mózg i wsadzić do słoja z formaliną. patrzeć na niego, świecić mu lampą po oczach i przeprowadzić przesłuchanie.

- gdzie byłeś 19 stycznia 2011 roku o godzinie 11.00?
- dlaczego zgodziłeś się na wydarzenia z 15 lipca 2010 roku?
- co cię podkusiło pisać list za listem?
- po co to wszystko?
- no słucham, odpowiadaj! inaczej zaleję cię domestosem, a to boli, możesz mi wierzyć. zapytaj nerek z sąsiedniej celi. 
 
mózg odpowiada: znam odpowiedzi na dwa pierwsze pytania, na resztę nie odpowiem. nie ma sensu. ani ja tego nie rozumiem, ani serce. tak już chyba jest i trzeba się z tym pogodzić. 

poniedziałek, 14 marca 2011

parzę herbatą język

stworzyłam samą siebie, na nowo.

oto nowa ja!

r/e/wolucja wsteczna.

Święty Franciszku!

zjadłam, dużo zjadłam. jestem pełna, aż się ze mnie wylewa. mięso, kapusta, ziemniaki, wątroba, jelita, nerki, serce... 
chciałabym trzymać w rękach taki topór, wielki topór i roztrzaskać serce na drobne niteczki mięśni. niech krew tryska i zalewa mnie, krew niech mnie zaleje, utopię się we własnej utopii. 

bezsilność jest okropna. to tak jakby stanąć na skraju urwiska bez możliwości pójścia naprzód. nie ma przejścia. jest dziura. nic więcej nie da się zrobić. trzeba czekać. cofnąć się nie da. nie można się odwrócić, tak jak Orfeusz w podziemiach. on nie mógł, bo wiedział, że to wszystko zniszczy. ja nie mogę, bo mam skurcz mięśni w okół szyji. nie mogę się odwrócić, nie mam fizycznej możliwości. 

dopiero teraz to zrozumiałam. co czuję. cieszę się z tego powodu. ale jest mi ciężko. bo teraz to nic nie znaczy. teraz mogę tylko czekać. to dziwne czekać na coś, czego nie potrafisz sobie nawet wyobrazić. bo może się zdażyć wszystko, dosłownie wszystko


a oto Świnia, made by K.A.P.

pielmieni ciążące na duszy

nie, nie mojej. Żbiety, ale ja o nich też nie zapomnę. o ich cenie, o rosyjskim barze ukrytym na Piramowicza oraz o kolegach studentach tam konsumujących. 

Anże spadła ze schodów i uszkodziła kolano. żyje, ale pół dnia spędziła leżąc na łóżku w szpitalu, gdzie wszycy się na nią gapili. w efekcie: żadnego gipsu, usztywnienia, rentgen wisi na tablicy korkowej, kule w eterze, noga usztywniona przeze mnie. bawię się w etetową pielęgniarkę. a gdzie mój fartuch, chodaki/sandałki i czepek? ja chcę czepek!

czytać, czytać i czytać. nie myśleć o niepotrzebnych rzeczach i niewartych tego ludziach

napiłabym się bardzo słodkiej herbaty z cytryną.

niedziela, 13 marca 2011

straciłam głowę

brak mi ciebie. 
chociaż non stop cię czuję i widzę. 
brak mi ciebie. 
znam na pamięć twój sposób dotykania. 
brak mi ciebie.
wciąż słyszę twój głos. 
brak mi ciebie.

chyba powinnam zacząć słuchać jakiegoś metalu, gdzie nie słyszę i nie rozumiem słów. najlepiej na cały regulator i ze słuchawkami w uszach.

Furie są położnymi sumienia

tak pisał Jan Kott, ten od Zjadania bogów, tudzież kotów. dość ciekawie pisał. 

a teraz, raz dwa, Elektra Sofoklesa i Elektra Eurypidesa, sasasa. nie ma co, cudowny wieczór po całym dniu nic nie robienia i szukania wymówek na to nic nierobienie. marnuję czas na myślenie o niczym. Niczem? Nietzschem? cudownie. 

za to zaczynam się podkochiwać w Czesławie.

złe sny

dziś miałam wyjątkowo zły sen. śmierć to nie jest dobry temat na nocne nieświadome rozważania. jednak dobrze jest usłyszeć rano głos osoby, która ci się śniła i uświadomić sobie, że to był tylko sen. 

chciałabym, żeby zjawił się jakiś bóg czytania i zmusił mnie do Elektr, Mikołaja i Jana. gdzie jesteś, o bogu czytania? gdzie jesteś, gdy twój lud najbardziej cię potrzebuje?

gdybym miała dar w rękach, umiejętność tworzenia nowych, trwałych form, stworzyłabym siebie na nowo. z nowym umysłem i sercem. bez niepotrzebnej pamięci. ciężko mi samej z sobą wytrzymać. 

dobrze, że mam jeszcze platoniczną miłość życia. 

migrena.

ani mnie głowa nie zabolała, ani mdłości nie było. tylko mięso, tasak, śpiewające świnie, pan doktor przy pianinie oraz wieczorna porcja piasku na czyste zęby. a może to był brązowy cukier? cholera! co za marnotrawstowo! 

dzisiejsze podziękowania składam na ręce K.A.P. i Żbiety:
K.A.P., dziękuję że jeszcze mnie w miarę lubisz, chociaż porównałam Cię do Żuliena. 
Żbieto, mam nadzieję, że nie masz lęków związanych z niezidentyfikowanymi odgłosami jakie słyszałam w łazience, dziękuję za obejrzenie razem Rozmów w toku i za herbatę wieczorową porą.

kondolencje składam natomiast Oli z powodu zaginionej bluzki. 

zażalenia w stronę własnego żołądka, który ciągle woła: jeść, jeść!

próśb, błagań, pytań, odpowiedzi, oczekiwań, zamówień, marzeń nie mam - towar deficytowy, jak cukier.

mam za to wielką ochotę upić się tak by było mi słodko i błogo, najlepiej jeszcze ciepło i przytulnie. bym nie pamiętała nic i żebym nie zwymiotowała. chciałabym jedynie zwymiotować pamięć na amen. 
kwejk.pl rządzi.

sobota, 12 marca 2011

zbudzić się nie mogę

śpię do oporu, ale wstać nie mogę. nawet jak nie śpię, to śpię. teraz też. jestem jak we śnie. poruszam się w sennej galarecie własnych marzeń i wiem, że zaraz muszę się obudzić, by dojść o własnych siłach do teatru.

owoce wczorajszej nocy.   wiśnie w rozkwicie.

unmade bed

ciężko zasnąć samej. modlę się do nocnego nieba, na którym nie ma gwiazd. pamiętam opowieści o tym, jak moglibyśmy iść w ciepłą noc brzegiem jeziora i spoglądać w gwiazdy świecące nad nami. na nasze gwiazdy. 

sny są złe. nigdy nie mówią prawdy. sny są jak cienie. archetypy najgłębszej nieświadomości. 

klatka po klatce. minuta po minucie. każdy ma jakieś niezasłane łóżko. każdy czeka, by druga osoba je zasłała. czeka na spokojny sen. 


wzywam cię z samego środka nikąd.

piątek, 11 marca 2011

czemu te ściany są tak brudne?

siedzę i patrzę w sufit. nie wiedziałam, że jest tak brudny. nie zauważyłam tego wcześniej. może dlatego, że nie patrzyłam w górę. staram się tego nie robić, szyja boli. a może dlatego, że pomalowałam ścianę i wszystko obok niej wydaje się takie brudne. i stare. 

ja jestem brudna i stara. zużyłam się jak papier toaletowy. szybko się rozwijam i szybko kończę. psuję się od środka, cuchnę zgnilizną, choć paradoksalnie nigdy nie miałam tak dobrej komunikacji z własnym ciałem. takiej milczącej akceptacji samej siebie.

siedzę sama, w pokoju sama. słucham muzyki i czytam bloga poleconego przez Żbietę. Elektry i Mikołaje z Wilkowiecka leżą i czekają na ich kolej. czy się doczekają? nie wiem.

nic nie jest pewne. wiosna też nie jest pewna, choć czuję ją własnym nosem. nie kicham z przeziębienia albo jak kto woli z przyzwyczajenia. ale dzisiejszy grad upewnił mnie w przysłowiu: w marcu jak w garncu

piątki to dni o zabarwieniu historyczno-rozrywkowym. dzisiaj atrakcją był "całun" i zmartwychwstanie pana J., czyli innymi słowy Visitatio sepulchri. 

kiedy ja w końcu przejrzę na oczy i zrozumiem, że niektóre rzeczy dzieją się tylko w bajkach albo wysokobudżetowych produkcjach? 
mama zawsze mówi: myśl pozytywnie, cokolwiek miałoby się zdażyć. ja zawsze jadąć do domu lub do sklepu myślę o tym, że czeka na mnie najlepsze miejsce parkingowe i kiedy przyjeżdżam, ono tam jest. z innymi rzeczami jest podobnie. 
tak mamo, masz rację. jednak nie mam jakoś energii, by myśleć pozytywnie. 

myślałam, że można było nazwać to przyjaźnią, przeliczyłam się. dostałam dokładne i szczegółowe instrukcje jak mam się obchodzić z artystycznym mechanizmem pana G., ale chyba jestem za głupia by je zrozumieć. może za mało przedmiotów teoretycznych przerobiłam? a może brak mi tej artystycznej empatii? nie wiem, ale szczerze mnie to boli. 

[sms]
jakbyś Ty potrzebował pomocy wysłuchałabym bez mruknięcia. ładny mi przyjaciel. nie potrzebuje byś mówił, że wszystko będzie dobrze, ale żebyś był i żebym wiedziała, że mogę na Tobie polegać. że w razie czegoś mam się do kogo przytulić. stałeś się dla mnie bardzo ważny. szkoda, że tego nie wiesz. 
przeliczyłam się. może dlatego, że tak kiepsko u mnie z matematyką.

czekam w ciągłym zawieszeniu. czekam na coś niemożliwego. czekam na nic. ale czekam. bo co mam robić? 



chcę wrócić do domu. chociaż na chwilę. ale nie mogę teraz. jestem uziemiona. z własnej woli. zostaję, wracam w kwietniu. chcę pojechać do Krakowa. chyba tylko po to, żeby pokarmić gołębie. 

czas spędzam na spaniu, nieczytaniu, nierobieniu, słuchaniu i mówieniu, na festiwalowym robieniu materiałów promocyjnych, na oglądaniu, na myśleniu o niebieskich migdałach, na jedzeniu (non stop) i na piciu (zbyt rzadko). 

chcę gorącej czekolady. zaraz po nią pójdę. pójdę po nią. pójdę? 


nie żałuję żadnego słowa: dobrego ani złego. żadnej myśli, żadnego czynu. 
żałuję, że przestałam walczyć. poddałam się. 
ale każdy ma w końcu dość. prawda?


Czas mający ciężar właściwy napiera na ciebie jak wieloznaczny dawny sen. Poruszasz się ciągle, żeby się przez niego przedostać. Choćbyś poszedł na koniec świata, nie uda ci się od niego uciec. Lecz mimo to musisz iść na koniec świata. Są rzeczy, których nie da się zrobić, jeśli nie pójdzie się na koniec świata. Murakami

czwartek, 10 marca 2011

obserwacja

otoczenia utwierdza mnie coraz bardziej w przekonaniu, że nie chcę mieć nic wspólnego z bliższymi związkami emocjonalnymi. 

najgorzej jest wtedy, kiedy niewiadomo o co chodzi. kiedy druga osoba nie wie czego chce i wciąga cię w to. kiedy ma problem prosi cię o pomoc, kiedy ty masz problem każe przestać płakać i marudzić, a najlepiej zostawić ją w spokoju. bardzo wygodny układ, najbardziej dla tej drugiej osoby. 

jestem egoistką, okropną egoistką. wchodzę człowiekowi z buciorami w życie choć wyraźnie mi zaznaczył, że tego nie chce. pieprzona egoistka, myślę tylko o sobie. 

ale o kim mam myśleć jak nie o sobie?

makaron mieszany w sosie nieznanym

i insalata mista. czyli najzwyklejszy obiad studencki wraz ze Żbietą. 

1. pranie zrobione, wysuszone, poskładane - odchacz
2. obiad w fazie przygotowań, narazie muszę wysuszyć włosy i zrobić zakupy - in progress
3. podłoga zamieciona - odchacz 
4. posprzątane na półkach - odchacz i zrób zdjęcia do dokumentacji
5. jeden przyjaciel mniej - odchacz i zastanów się, czy warto było

pewnie już wysłano. muszę przestać myśleć i przeczytać Elektry razy dwa. iść na trening. porozmawiać o sprawach przyziemno-seksualnych. być milsza, bardziej uśmiechnięta i myśleć o przyjemnych rzeczach. Panie Craig, zrobi Pan dla mnie wiecznie uśmiechniętą nadmarionetę? byłabym dozgonnie wdzięczna.

środa, 9 marca 2011

umie ktoś rozbrajać skrzynkę pocztową?

trzeba być kompletnym idiotą i szalonym masochistą, by pchać się w największe bagno. świadomie. nic dodać, nic ująć.

nie wiem czym ja myślę, ale na pewno nie głową. ja chyba lubię babrać się w starych śmieciach. 

najlepiej byłoby gdybym jednak wyjechała do takiego miasta kotów, gdzie nie ma niczego tylko pustka i ja. jendak nie mam takiego miejsca. 

nie ma odwrotu. albo poruszę górę lodową albo nawet jej nie drasnę. tak czy siak, nie będzie dobrze. 

a moja nadzieja to jakaś kpina. totalna kpina i moja własna głupota. 
zamiast do miasta kotów udam się na pocztę.

podjęłam decyzję.

poniedziałek, 7 marca 2011

nie chcę, nie chcę, nie chcę!

nie chcę tego słuchać. chcę stąd wyjść. wypuście mnie! co za okropne deja vu. nie chcę tego słyszeć, tego wiedzieć, o tym myśleć. 

odciąć się, odciąć, odciąć. nie da się odciąć od czegoś, co słyszy się mimowiolnie. 


chciałabym uciec daleko stąd, w ciszę i pustkę. 
do miasta kotów.

tak czy nie?

zaraz oszaleję. wymieniłam sobie w głowie chyba wszystkie za i przeciw, wciąż jednak nie potrafię podjąć decyzji. rany, a myślałam, że potrafię działać na impuls. tylko, że od tego zależy bardzo wiele, chociaż z drugiej strony może się okazać, że to nic nie znaczy. 

prezentacja prawie zrobiona, mocujemy się z maskami i lustrami w teatrze. ciężko to widzę, ciężko. 

poszła sobie i nie wraca. może już nie wróci? 

kupa czytania a ja jestem w czarnej dupie. i nie przesadzam. nic nie zrobiłam, zabieram się za transgresje, bo na Cyda, Fedrę, Oresteję i Elektry dwie nie ma czasu. tym bardziej, że nie mam żadnego egzemplarza. boskiego Niziołka ledwie musnęłam, ze względu na lustra. Gruszczyński leży i kwiczy o Warlikowskim pod stosem innych książek. o najcudowniejsze Historyji i Odprawie nie chcę nawet wspominać. Panie Bogu daj mi... systematyczości! bo na mózgu już za późno.

tak czy nie? cholera.

niedziela, 6 marca 2011

jak powietrze

to niesamowite kiedy czujesz się jak powietrze. nikt cię nie widzi, nie słyszy, nie ma cię. tak jest teraz. jeśli skończy rozmawiać przez telefon wychodzi do sąsiadek i tam siedzi. mnie nie ma. to niesamowite, fascynujące wręcz. wybacz, ale ja nie mam zamiaru zaczynać bezsensownej rozmowy tylko po to by pogadać. może z nimi ma więcej wspólnego, może to lepiej. niech robi co chce, mnie nie przeszkadza, że do mnie nie mówi. niech tylko nie trzaska drzwiami w niedziele rano i w każdy inny poranek, kiedy śpię. nie będę się budzić na jej zawołanie. inaczej wystawię czosnek na biurko z napisem: rozpoczynam egzorcyzmy. wojny podjazdowej ciąg dalszy. w końcu się wkurwię i nie będziemy się bawić w ciche dni. wtedy zacznie się niema zgroza.

Maska na japońskiej scenie to skarbnica wiedzy, niesamowicie droga skarbnica. czy ktoś się pokusi by mi ją sprezentować?

Czarnoksiężnik z Oz był świetny, nie taki jak Królowa Śniegu, zgadzam się ze Żbietą, ale miał coś w sobie. zakochałam się w Strachu! 

tak czy nie?

zawidziane w Katowicach.

Nasza klasa

wasza klasa, ich klasa. podobał mi się minimalizm. bez zbędnych rekwizytów, aktorzy w jednym kostiumie przez cały spektakl. nie podobał mi się leżący obok mnie Olkusz i panna D. ze swoim głupkowatym śmiechem. mogłaby w końcu założyć swoją czapkę królowej błaznów.

ale cieszę się, że zobaczyłam. ten spektakl miał w sobie coś co nie pozwoliło mi zasnąć. ale nie zachwycił mnie, nie było momentu, który mnie wzruszył, zasmucił czy przeraził. mdłości wzbudziły tylko wspomnienia palenia Żydów oraz gwałt na Dorze. tym bardziej, że była z niego zadowolona. 

a dziś Czarnoksiężnik z Oz, mam nadzieję.

nienawidzę, gdy ktoś trzaska drzwiami rano wychodząc z pokoju. widzi, że śpię. potem już nie śpię. nawet budzik nie jest tak skuteczny.

napisać nie jest trudno, ale potem wysłać?

a oto wyścigi na łódzkim niebie, zawidziane z mojego pokoju.

sobota, 5 marca 2011

jestem

nie jestem pijana, wcale nie udeżyłam się czołem o kant stołu ściągając skarpetki, nie... nie wiem co.

było fajnie, mieszkanie piękne, stara kamienica, cudowny klimat, mnóstwo jedzenia i picia. mogłam do woli się obżerać, pić i palić. ach i prezent się podobał! 
Miki usnął to zostaliśmy do pierwszej. dobrze, że Dorotka jest w Niemczech.

dostałam podwózkę pod akademik, piję herbatę i masuję czoło. jutro "Nasza klasa" Słobodzianka w reż. Spisaka. obyśmy weszli. 

ogólnie spadek się zneutralizował. może przez ten klimat genderowo-filmówkowy. kuglarze trzymali się razem, jak zwykle i zapraszali na treningi. grunt to dobra reklama. 

ale poncz był dobry, wyjątkowo. 

dobranoc.

piątek, 4 marca 2011

nieświeży kotlet

zacisnął się wokół szyji i nie daje oddychać. na sercu też usiadł i boli. 

spadek. znów. dlaczego akurat dziś?

wiosna nadchodzi, mam taką nadzieję. Oz przesunął się na sobotę, jutro Nasza klasa, a dziś był wykład z profesorową Dejmkową. nie da się tego opisać, semestr letni zapowiada się ekscytująco. 

iść czy jechać? oto jest pytanie! jedno z najważniejszych dla mnie od paru dni. ale chyba pojadę, mam bilet. 

mam nadzieję, że koto-sowa z Indonezji się spodoba. inaczej ją sobie zabiorę.

idę.

oto koto-sowa.

czwartek, 3 marca 2011

pONczek dej

się kończy, hej

nie radzę nikomu jeść zepsutych kotletów. mam nadzieję, że mój studencki żołądek jakoś da radę, zahartowałam go trochę.

trening był... kiepski. powiedźmy, że jadłam Rafałowi z ust, pONczka. i mówiąc o kimś sprawiałyśmy z Niną, że te osoby wchodziły po kolei na trening. 

mocny dzień dziś był... "mocne uderzenie!". i... Johnny Tomala.

ale jutro czeka nas "Czarnoksiężnik Oz" w Teatrze Lalki i Aktora "Pinokio", nie mogę się już doczekać.

i nie mogę odpuścić tego: na dobranoc Skaldowie, Niebiesko-Czarni oraz Jerzy Turek jako Johnny Tomala.

sasasasasa

znalazłam farbę! i pierwszy raz widziałam jak się ją miesza, by uzyskać pożądany kolor. fajne mają te maszyny w LirojMerlinie. 

kupiłam spodnie i bluzkę. i że ja je kupiłam, nie mogą wyglądać normalnie. ale mnie się podobają.

i zjadłam pONczka. drugi czeka mnie wieczorem, wraz ze Żbietą. i i i i i i i i i i i i....

WYGRAŁAM!
wygrałam kubek w kształcie kaktusa i japonki z filmu "Rango"! odpowiedziałam na banalnie proste pytanie i dałam "cenną radę" dla Rango, by odniósł zamierzony cel. sasasa, ale fajnie.

a Anże zrobiła przemeblowanie, pierwsze w tym mieszkaniu. aż dziwne, że dopiero teraz. 

to jest właśnie ta nagroda! fajnie, gdyby ją przysłali.

a co jeśli

nie znajdę tej farby?! znów będę galopować na Widzew do OBI lub Castoramy? o nie, o nie, o nie! 
ja mam tylko dwie nogi, nie potrafię szybko biegać... "Kłysem, kłysem anglezowanym!"

cholera

a i uwielbiam, kiedy o 7 rano ktoś trzaska drzwiami. nie, nie spałam, ale z boku wyglądało jakbym spała. i kiedy ktoś odzywa się do mnie, bo ma jakąś sprawę, tylko dlatego. no nic, trudno.

muszę się dziś zagalopować po farbę, po pączki i na trening. zagalopować na śmierć

skończyłam Murakamiego. nie wytrzymam czekając na trzecią część, aaa! ale zjadłam kabanosa, to się liczy.

na koniec serdeczny akcent prosto z krakowskich Plantów... Plant? nieważne:

MIENSO!

środa, 2 marca 2011

jutro tłusty czwartek

a tłusty czwartek to idealny dzień na... malowanie tłustych ścian!

jutro zmierzać będę do LirojMerlin po farbę nr S 438439438383...i tak dalej, marki Śnieżka aby zamalować oleistego sępa. a Żbieta stoi przed dylematem: jak oddać łyżkę oleju? ale sałatka, pyszna. genialna taktyka, zaprosić na herbatę i zaczekać aż "gość" zrobi sałatkę. 

właśnie się dowiedziałam, że wczorajszy trening obfitował w wiele atrakcji, jak zwykle w kręgu tematyki cielesno-erotycznej. nic nowego, ale w sumie chciałabym to zobaczyć.

a teraz coś z "wyższej" półki. z serii: Teatr Powszechny wysyła na samozwańcze rozdawanie ulotek:

ja: patrzcie cafe syrena i herbata+sernik tylko 5,50!
k.a.p.: ojej! chodźmy coś zjeść.
m: oo! i szejki mleczne tylko 4 zł!
k.a.p.:  i torcik ajerkoniakowy z bitą śmietaną i polewą czekoladową 6,50!
ja: to chodźmy!
k.a.p.: a czysto jest?
zaglądają przez szybę
ja: trochę taki wintaż, polski wintaż... prl?
m: no to może... chodźmy do makdonalda?
poszli

gorąca czekolada nocą, mmm. i wejściówka na festiwal. i tłusty czwartek. i sms:

hej lekarz powiedział ze na dzień dzisiejszy jest córka ale to nie pewne jajek nie widać ale mogły się schować <--- przeczytać coś takiego w nocy, bezcenne.

i kichać mi się chce. niedobrze, bardzo niedobrze. a ci, którzy urodzili się w dolinie na zawsze tam pozostaną. "co za chała!"

a na koniec niezwykle ważna informacja: mam zatkane uszy. mam nadzieję, że jutrzejsze pączki załatwią sprawę. 

koniec audycji.

wtorek, 1 marca 2011

a...a...a...a psik!

;00wraca uczulenie, ale bynajmniej nie na pyłki. czasem człowiek też może uczulić i to dosyć dotkliwie.

tym bardziej, gdy z tobą mieszka. i pomieszka jeszcze trochę. można na to zaradzić: a) wyprowadzając się (co nie wchodzi w rachubę) lub b) otoczyć się niewidzialną warstwą ochronną w postaci totalnego niezainteresowania. wybieram drugą opcję, nawet jeśli będę musiała zabezpieczać się codziennie.

kocham cię, no kocham, no ja ciebie też, no ale przecież cię kocham, kocham, kocham, kocham, KOCHAM.

wiele razy powtarzane słowo traci na mocy i szczerości. staje się przyzwyczajeniem, dodatkiem do wypowiedzi, jak np. kurwa. może to radykalne porównanie, ale dla mnie to ważne słowo. niezwykle ważne i nie szastam nim na lewo i prawo. uczula mnie, kiedy słyszę je beznamiętnie wymawiane, wielokrotnie. oczywiście nie chodzi mi o "kurwę".

dziś dowiedziałam się jak można zawalić niezwykle ciekawy fakultet, oczywiście przez prowadzącego. 
i że zbyt częste wypady na bajaderkę mogą skończyć się przytyciem lub wpadnięciem w nałóg alkoholowy. lub co gorsza, przyprawić o mdłości.

pamiętaj o picie, pamiętaj o picie, pamiętaj o picie, pamiętajopiciepamiętajopiciepamiętajo... piciu? pij płyny wszelkiego rodzaju, niektóre działają oczyszczająco. piwo to płynny konstrukt wykorzystujący mechanizm katharsis w celu oczyszczenia nerek.

czekam na cud. wciąż czekam. i mam dobre przeczucia. nie wiem dlaczego. ale jakoś tak uśmiecham się wewnętrznie do samej siebie i do czasu, z którym się już pogodziłam. jakbym była na dobrej drodze do zrozumienia co utraciłam i jak mam to oczyścić. odzyskałam coś na kształt wewnętrznego spokoju, może tylko na chwilę, może tylko pozornie, ale jest dobrze. uśmiecham się do wspomnień, chyba ruszam z miejsca, do przodu. w końcu.