piątek, 29 kwietnia 2011

i'm so heavy

leniwe popołudnie w Krakowie. słoneczna środa. Wisła urocza w swoim brudzie. miliony ludzi wylegujących się na trawie by pobudzić melaninę w swoich zmarzniętych ciałach. było pięknie.

senne, słoneczne popołudnie. wciąż się zastanawiam czy tam byłam. uczucie rozleniwienia i zatrzymania w czasie, jakbym zanurzyła się w kisielu o temperaturze 36,6. niesamowite uczucie, gdy człowiek mówi do ciebie to, o czym doskonale wiesz, ale sama byś tego nie umiała powiedzieć na głos. kiedy dotyk kogoś zupełnie obcego jest milszy niż wspomnienie dotyku osoby znaczącej wiele. szczerze, nie wiem co się stało. nie rozumiem, ale nie chcę rozumieć. nie o to tu chodzi. nie chcę się zastanawiać. ta znajomość osiągnęła niesamowicie niewytłumaczalny status.

ciało nie kłamie.
Heavy in your arms - Florence and the Machine

środa, 20 kwietnia 2011

okupacja mnie tu trzyma...

... jak stulecia zima, aa... siostry Wrońskie są genialne. dziś cudem uniknęłam dwóch wypadków rowerowych: 1. zderzenia z autem; 2. zderzenia z krawężnikiem.

prezent dałam, zostałam pozytywnie przyjęta. spodobał się i rozmawiamy. ale nie wiem co będzie dalej.

byłam na spotkaniu "redakcji", której częścią się stałam. piszę w dziale kultura: teatr. pan filozof pocił się jak ruda mysz, siedzieliśmy w sali wypełnionej zdjęciami i transparentami łódzkiego strajku studentów. nad drzwiami wisiał... krzyż. ech, ale może wejścia będę mieć za darmo. i mogę pisać co chcę, to wielka swoboda. i mam praktyki. dodatkowo wchodząc do budynku powitał mnie "studencik" (?) wyglądający na gimnazjalistę przed mutacją i w trakcie problemów hormonalnych, który zajadał się czekoladowymi kulkami do mleka z kryształowej misy, słuchając Maryli R. koniec.

jutro jadę do domu. dokładnie za siedem godzin. teraz piję wino, a raczej już je wypiłam. słucham nieprzyjemnej rozmowy telefonicznej i wcale nie jest mi z tym dobrze. może nie umiemy się dogadać, ale jest mi bardzo przykro, gdy nie dogaduje się z nim. każdy chciałby by było dobrze. a dziś ma urodziny. dla mnie to ważny dzień, dla niej dziś nie był chyba miły...

dobrej nocy.

wtorek, 19 kwietnia 2011

trzaskaj tak głośno jak tylko potrafisz!

jeśli tylko na to Cię stać. szkoda, że za każdym razem jak mam wrócić do pokoju chce mi się wymiotować. świetnie, wygrałaś, stresuje się z Tobą mieszkać. brawo, jesteś mistrzynią cichej agresji. gratuluję i życzę sukcesów w przyszłości, przede wszystkim w kontaktach międzyludzkich.
mam dla Ciebie prezent. a jutro złożę Ci życzenia urodzinowe. bo ja nie widzę problemu, który stworzyłaś.

nieważne. muszę przeczytać Antygonę. przygotować się na jutrzejsze zebranie "redakcji". odprawić modły o szybkie i bezproblemowe wyciągnięcie rowera, jutro przed filozofią. zastanowić się co zabrać do domu i niczego nie zapomnieć.

marzę o pokoju jednoosobowym. marzę o tym, że zasnę przy zgaszonym świetle. marzę o bezstresowym powrocie do domu.
ha, marzenia się czasem spełniają.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

sing hallelujah

i do przodu. pieszo czy na rowerze, jedna chwała (strasznie mi się podoba to powiedzenie).

mój dzisiejszy epic fail dotyczy rowerowni oraz próby zamontowania roweru w przestrzeń wspomnianego pomieszczenia.

oprócz tego, że najpierw próbowałam wytargać wszystkie rowery by włożyć swój (bez skutku), to dodatkowo w pewnym momencie odwracam się... a tam stoi chłopak i uważnie mi się przygląda (swoją drogą był nawet przystojny). patrzy się i pyta: może Ci pomóc? ja oczywiście jak zwykle zrobiłam głupią minę i powiedziałam prawie błagalnym tonem: tak, jakbyś mógł. (kurwa, jak z opery mydlanej). wtem on wlazł i zaczął ustawiać te rowery jeden na drugim, obok siebie w o wiele bardziej konkretny i użyteczny sposób niż zrobili to inni. mówi: ten rower jest mój. ja patrzę, a to był rower, który targałam z całej siły, gdy on stał za mną. świetnie, pomyślałam i postanowiłam się nie odzywać, by niczego głupiego nie palnąć. ustawił wszystko, wyszedł z kańciapy w stronę wind, powiedział: to chyba wszystko, to cześć. podziękowałam i wyszłam.

oczywiście oprócz  niego zna mnie pół akademika, ponieważ zanim wlazłam z tym rowerem do środka to pomagali mi chłopcy w dresach. a rano, gdy załatwiałam "nocleg" dla Ventury Asa, musiałam zwieźć go windą na dół. pech chciał, że ktoś z góry też zamówił sobie windę, więc pojechałam na 11 piętro, wprawiłam w osłupienie sprzątaczkę i chłopaka, aż w końcu wysiadłam.

myślę, że to nie ostatnia przeprawa z rowerem. zresztą, żeby bezpiecznie przejechać trzeba nie tylko uważać na siebie, samochody i innych ludzi, ale przede wszystkim na gołębie. one ci nie zejdą z drogi, dziś musiałam hamować przed jednym, bo łaskawie zapragnął przejść na drugą stronę chodnika.

no, ale nic. pan "redaktor-filozof" opublikował teksty, w środę spotkanie "redakcji". no nie mogę się doczekać.

cudownym zwieńczenem dnia okazało się zdjęcie pomnika Poniatowskiego na koniu, z twarzą Kaczyńskiego. ach, nasze marzenie się spełniło!

niedziela, 17 kwietnia 2011

magnetyzm serc

mam najpiękniejszego i najsprawniejszego mężczyznę na świecie! Żbieta go wypatrzyła, a ja uwiodłam go moim seksownym tyłeczkiem i... plikiem banknotów. jest czerwony, z kolorowymi naklejkami, ze sprawnym dynamo. wciąż szukam koszyka. trochę mu nóżka odmawia posłuszeństwa i stoi koło wind, ale mam nadzieję, że nie jest smutny.

jutro będę walczyć o oficjalne miejsce dla niego. na imię ma... Ventura Asa i jeździ jak marzenie. tylko ja trochę nie nadążam, jeszcze. ale damy radę, damy.

zdjęcia nie mam, telefon odmówił posłuszeństwa, nie chce komunikować się z kablem i komputerem.
zamiast tego zdjęcia z performance'u pod Pałacem Prezydenckim.







 a oto Ścieżka Smoleńska. i nie, nie robię sobie żartów.





czwartek, 14 kwietnia 2011

stolyca zdobyta

i to w wielkim, wręcz wielkomiejskim stylu. 30zł razem w obie strony, w miarę wygodne siedzenia, obiad i cudowna wystawa oraz... spotkanie z Grupą Sędzia Główny, aaa!

dziękuję K.A.P. za cudowny dzień i milion wspaniałych pomysłów, które mam nadzieję wprawimy w ruch.

oczywiście nie ominął nas performance przed Pałacem Prezydenckim + wiele innych atrakcji. bardzo, bardzo udany dzień.











jutro zdjęcia z performance'u. 

nie wiedziałam, że we własnej ciszy można być tak agresywnym.

środa, 13 kwietnia 2011

jutyro stolyca

i pranie od 7.00 do 9.00.
a za obiad dziękuję, za Zero również.

może teraz będzie już tylko lepiej. wkradło się jakieś może. musi być tylko lepiej. cieszę się, jak cholera się cieszę, ale nie chce się uśmiechać. jestem już trochę zmęczona.

życzę sobie, żebym nie wpadła pod jakiś tramwaj, co w moim stylu jest. i żebyśmy trafiły na Zachętę. życzę nam pięknej pogody i ciepełka prosto z nieba. i czystego pociągu. koniec życzeń, koniec audycji.

ahoj!

dzień narzekania

tak, od dwóch dni boli mnie ramię. dziś nim ledwie ruszam.
tak, od trzech dni boli mnie bok i żebra... hm, już nie boli. ale bolał!
tak, jest brzydko i zimno, nie założę sukienki na warszawskie podboje.
tak, ten koleś od NZS jest idiotą.

czytam Muchy Sartre'a, są genialne. wszędzie smród, zgnilizna i Jupiter władający muchami: abraxas, galla, galla, tse, tse! 


nie powinnam oceniać ludzi, których myślę, że znam doskonale. potrafią zaskoczyć i wzbudzić wyrzuty sumienia.

wtorek, 12 kwietnia 2011

miły wieczór

Plotka, wino musujące (aj, śmierdziało, bo śmierdziało, ale dobre było jak na tanie i Biedronkowe), ciastka kakaowo-śmietankowe (Familijne!) i miłe towarzystwo. dziękuję.

nie idę na HS. nie ma opcji bym wstała. i muszę pamiętać, że się umówiłam. cholera.
idę czyścić dywan.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

SZIT, ból i shit

pamiętaj, że jutro idziesz na rozmowę.
pamiętaj, że masz oddać książki przed wyjazdem (a najlepiej wcześniej je przeczytać).
pamiętaj, że obiecałaś sobie dziś systematyczność, a co Ty kurwa robisz?! siedzisz na kwejku, facebooku, blogu i youtubie!

zastanawiam się czemu ciągle żyję z tym cieniem za plecami. czemu to nie chce odejść, czemu ja ciągle odwracam się by spojrzeć na ten cień, kurwa, ja pierdole, mać.
za dużo przeklinam, przepraszam.

w czwartek szturm na Warszawę: wystawa 3 kobiety na Zachęcie. Ewa Partum, Natalia LL, Marta Pinińska-Bereś. z K.A.P. podbijemy stolycę. mam nadzieję, że będzie ciepło i nie zgubimy się. i że zobaczymy krzyż!

byłam na Sali samobójców Jana Komasy. takiego filmu jeszcze w Polsce nie było, rzeczywiście. bardzo mnie poruszył, wstrząsnął. nie obyło się bez elementów niepotrzebnych a nawet kiczowatych, ale ogólnie jestem zadowolona. to film o braku umiejętności wzajemnej rozmowy. o braku komunikacji. o tym, że człowiek tak bardzo pragnie rozmowy i bycia z drugim człowiekiem, że brak takiej możliwości często prowadzi do śmierci.

jeśli "pamięć" to sposób do zapominania, to chcę pamiętać wiecznie.

czwartek, 7 kwietnia 2011

może obetnę włosy

albo zmienię STAJL? a może w końcu zrobię coś ze sobą?

chodzę na treningi i nic nie robię. siedzę, wychodzę wcześniej, a potem ludzie się pytają co jest. no właśnie, co jest? nic nie robię, niczego nowego się nie uczę. nie chodzę już tam by się uczyć, ale by pobyć z ludźmi. żałosne. muszę w końcu wejść na te szczudła. dziś spadło na mnie jak grom z jasnego nieba: Kasia, przyjdziesz na paradę? ktoś nam jest potrzebny do pomocy w niesieniu maszkarona w parterze. no bo ty nie chodzisz na szczudłach, to pójdziesz dołem. kurwa, nie chodzę, bo jestem zbyt leniwa. siedzę i się patrzę jak wszyscy chodzą, a ja nic. nie no, siedzę i się patrzę. koniec z tym. wejdę na nie nawet jeśli miałabym się zabić na samym początku.

im dłużej tu siedzę, tym bardziej chcę stąd wyjść. a najlepiej wynieść wszystko ze sobą i zamieszkać gdzie indziej. z osobnego pokoju w mieszkaniu studenckim nici, to już wiadome. błagam o pokój w akademiku i współlokatora, który wyprowadzi się tak szybko, że nawet go nie zauważę.

tak, mam internet. w końcu. myślałam, że to już koniec świata.
a w niedzielę jedziemy ze Żbietą na giełdę widzewską. mam nadzieję, że wrócimy z tarczą... a raczej z rowerem!

wtorek, 5 kwietnia 2011

podrygujące genitalia

kolacja pyszna, dzięki skarbie.
the wooster group wydaje się bardzo interesującym przedsięwzięciem, zobaczymy co nam jutro zgotują dziewczyny.
szukam jednoosobowego pokoju, blisko centrum, tanio. a jak nie, modlę się by nowa współlokatorka szybko się wyprowadziła. jestem zdecydowanie aspołeczna. tylko za głośno śpiewam idąc ulicą.
jestem obłożona książkami i nie wiem od czego mam zacząć. dlatego idę w kimono.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

co za shit

niestety to nie jest ostatnie spotkanie z mitem o Elektrze i Orestesie, ale to co napisał Girardoux to prawdziwy shit. dobra, Zatopiona katedra Gerta Jonkego jest gorsza, ale to mnie przyprawiło o gorączkę. chyba, że udział w moim samopoczuciu miał dzisiejszy wiosenny deszczyk. 

dziękujemy pani od angielskiego za jego brak.
dziękujemy wiosennemu deszczykowi za zimną kąpiel.
dziękujemy Żbiecie za kolejną wspólną kolację... która dopiero nastąpi. 

przepraszamy Żbietę za zalanie Didaskaliów - to wina wiosennego deszczyku i szmacianej torby.
przepraszamy za zbyt głośne mówienie w miejsach publicznych.
przepraszamy... a nie mamy za co.

ale za to gratulujemy Natalii zdanego egzaminu na prawo jazdy! kto studiuje prawo, ten ma lepiej w życiu!

ceny rowerów mnie przerosły, ale znalazłam rowerowy second hand na Lipowej. wybiorę się tam i skonfrontuję z nadchodzącym marzeniem. 
do boju!

niedziela, 3 kwietnia 2011

uczucie, że teraz będzie już tylko lepiej

może dlatego, że jutro na obiad też będę mieć makaron z sosem i serem?
może dlatego, że kupiłam skoroszyty i kartki w celu uporządkowania swoich notatek?
może dlatego, że nadeszła wiosna i wieje ciepły wiatr?
może dlatego, że... zeszło ze mnie to co miało zejść?
a może tylko dlatego, że kupię sobie rower i będę popylać po całej Łodzi?

wiem jedno. kilka rzeczy się zmieniło i kilka się jeszcze zmieni. od następnego semestru będę mieszkać z kimś innym. decyzję podjęłam i mam nadzieję, że się w niej jeszcze utwierdzę do końca semestru.

love is love

co jest - jest. czego nie ma - nie ma.
przeżarłam się.

<--  kliknij

sobota, 2 kwietnia 2011

tosty z jajkiem

na śniadanie. zupa-krem z brokułów na kolację. co będzie na obiad? dobrze jest czasem wrócić do domu, choćby po to by się najeść. dobra, ok, także by się spotkać z przyjaciółmi i posiedzieć z rodziną w jednym pokoju.
dowiedziałam się, że mój pokój jest idealny do spania, bo łóżko leży w świetnym miejscu (a kto przesuwał, no kto? <dumna z siebie, wrodzone zasady fenk szuji>), dlatego matka dostała ostatnio zawału nie widząc ojca w łóżku. rozmowa:

matka- gdzie ty byłeś całą noc?
ojciec- spałem u Kasi.
matka- dlaczego?
ojciec- nie mogę coś ostatnio spać. a poza tym to jest idealne miejsce! łóżko dobrze leży! a wy z Agatą chrapiecie.
matka- żebym ja cię zaraz nie chrapnęła.

było mi się w Katowicach. piło nam się z Natalią piwo (oszczędność na sztuce 1zł!) oraz jadło nam się przepyszny obiad (ej, ale to mięso nie będzie słodkie?). szczerze? trzeba było kupić wino! albo wódkę, albo lepiej nie... ale Ku Klux Klan rządzi. nie ma co. a śledzie rano bez kakałka to samobójstwo na cały dzień.

w Sosnowcu widziałam męskie, studenckie mieszkanie, o dziwo czyste. po czteromiesięcznym niewidzeniu opowiedzieliśmy sobie wszystko, przy upojnym napoju z piczki. podziwiałam kolorystykę kuchni i przedpokoju (1. połączenie ścian w kolorze różu, pomarańczu, chuj wi czego z pastelowo-zielono-niebieską wykładziną, 2. żółte, niebieskie, zielone i białe poziome paski). stanie w zapchanym busie przez 40 minut - bezcenne. wynagrodzone kupnem lizaka o smaku coli, który farbuje język.

ja- eeee (pokazuje język dziesiąty raz)
Kuba- to jakaś ściema, nic nie widać.


szkoda, że już jutro jadę.