środa, 29 czerwca 2011

methinks, I see...

where? no właśnie, łer? zakończyłam sesję, jutro tylko wpis. najgorsza sesja w ciągu trzech lat zakończona sukcesem, bez wielkich przeszkód. jak to się stało? nie wiem, ale jestem wdzięczna ludziom, którzy mi pomogli.

niektórych zaniedbałam, za co przepraszam. poprawię się, nie obiecuję, ale się postaram.

innych poznałam na nowo albo po prostu głębiej. to niesamowite, kiedy wewnętrznie wyczuwasz impulsy przesyłane ci przez inną osobę. a kiedy działa to w obie strony - zastanawiasz się, jak to możliwe, że dopiero teraz wszystko stało się jasne. wszystko... wszystko to za duże słowo. część wszystkiego, mała część, ale chociaż nadskubana. do tej pory była tylko jedna taka osoba. teraz pojawiła się druga.

w tym momencie chciałabym być tam. leżeć w tym samym łóżku, patrzeć na wypchaną wiewiórkę i słuchać nawet tego Kombi... przepraszam, Łosowskiego. "śpimy w dzień, bo ciemniej" - mądrość ludowa z bronowickiej chaty. ale nie mogę tam być, nie teraz. mimo tego, że jutro jest ważny dzień, nawet nie wiedziałam, że tak ważny. a wolałabym być i patrzeć jak wszystko idzie pięknie i gładko. bo tak będzie, mimo tego, że od dwóch godzin cieknie mi z oczu. jestem zmęczona, bardzo zmęczona. chciałabym, żeby ktoś mnie odciążył, ale jeszcze nie teraz. najpierw muszę odciążyć kogoś innego - taka moja żmudna praca. zawód przyrodzony - to przekleństwo ma się w genach.

zakochana bezpamiętnie - The King's Speech

to jest już nasze

środa, 15 czerwca 2011

woodland hills

Butoh, Butoh, Butoh. i co dalej? Antygona + Kreon = 5+. cieszę się jak cholera, ale czuję się jeszcze mniej inteligentna niż myślałam, że jestem. a na balkonie koczuje psychodeliczny gołąb, który prawdopodobnie nie może latać. i co ja mam z nim zrobić? zjeść?! 

szkoda, że weekend będzie deszczowy. boję się trochę, to wszystko jest takie dziwne. może to przez ten nieświeży ser? ogólnie czuję jakiś niepokój...

sobota, 11 czerwca 2011

trzy najdziwniejsze dni

trzy dni wyjęte z życiorysu. trzy dni totalnej jazdy psychiczno-emocjonalnej. trzy dni, wbrew pozorom, piękne dni. może to jakieś objawy masochizmu? trzy dni totalnego stresu, a jednocześnie idealnego spokoju. czy to możliwe? nie wiem, po prostu było. mam nadzieję, że nie minęło. i będzie. pobożne życzenia, będzie co ma być. konkluzja na koniec.

kiedy to słyszę, mam wrażenie, że ktoś do mnie dzwoni.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

to wszystko przez sesję

dlatego piszę tu kilka razy dziennie, po dosyć długiej przerwie. bo jak się ma czas, to się nie pisze. a teraz nie mam czasu - proste. dziś nad ranem wybuchła fabryka farb i lakierów na Pomorskiej. ja mieszkam przy Pomorskiej. na szczęście, to jest już Widzew, nie Śródmieście. czy to jakiś znak? dziś zaczynamy wybuchowy tydzień, hahaha. nie, to nie jest zabawne. 

z angielskiego nie umiem nic, jak zawsze - przez cały okres edukacji. oby poszło. pozytywnie poszło. 

powodzenia dla panny Bujdy (oj, dawno tego nie było!), coby zaliczyła admina (rany, mówię prawniczym slangiem, hell yeah!). 
powodzenia dla Żbiety, coby Antonio łaskawie ją ocenił.
powodzenia dla mnie i K.A.P. żebyśmy już dziś nie popadły w panikę, bo po porannym sms'ie zaczynam w to szczerze wątpić...

niedziela, 5 czerwca 2011

napady czułości

wobec osób, których nie ma. to znaczy są, ale ich nie ma. w sensie istnieją, egzystują gdzieś w świecie, ale nie ma ich przy mnie. fizycznie ani metafizycznie. może za dużo chipsów, piwa (matka by powiedziała, że jestem alkoholikiem, ale nie jestem, nadrabiam zaległości - tak właśnie rodzą się uzależnienia, od negacji; zostanę chipsoholikiem!), a może za dużo bzdurnych wyobrażeń? nie wiem, ale jedno jest pewne: pierwszy raz w życiu uczę się angielskiego solidnie. solidnie na miarę swoich możliwości intelektualno-motywacyjnych. mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. z tą sesją.

jesteś kolejną osobą, której nie chce znać. dla własnego dobra.
susumidasu - nobodyknows+

sobota, 4 czerwca 2011

jakiś, kurwa, koszmar

ludzie potrafią wybrać najlepszy moment. nie ma jak rozmowa o własnym ojcu na fb. ja pierdole. jakieś żale będziemy sobie tutaj wyciągać, nie ma mowy. nie ma czasu na bzdury. mam swoje życie, on ma swoje życie. nie ma się co sobie wtrącać.

j  a     p  i  e  r  d  o  l  e  .

prawo autorskie czy lody włoskie?

drugich nie mam, więc drogą eliminacji... piwo i chipsy. no, ale prawo oczywiście też. musimy się wyrobić, musimy! piszmy, uczmy się, śpijmy, róbmy ściągi! tak, pisałam o tym artykuł, to wiem jak się ściąga dziw... kurde, za dużo kwejków. no to co? jedziem!

poron - nobodyknows+

no, w końcu do przodu

napisałam. napisałam 18 stron bzdur a teraz muszę je oddać. i jeszcze dwie prace i trzy egzaminy w tym tygodniu. od czego mam zacząć? ech. idę dalej.

piątek, 3 czerwca 2011

współkochać przyszłam, nie współnienawidzić

kto by pomyślał, że to już 101 post, prawie jak 101 dalmatyńczyków. bzdur takich przez cztery miesiące chyba nikt nie napisał dotąd. w kontrze dodam, że Paul Ricoeur bardzo ciekawie pisał, nawet jak na tak późną godzinę.

czy ja wciąż muszę się o kogoś martwić? nawet jeśli ta osoba wcale tego nie chce? bez sensu, dziwny mam charakter. do pracy, rodacy! sesyja trwa, choć nawet się nie zaczęła.

nie ze wszystkim się zgadzam, bo np. krytyka, jeśli jest konstruktywna, to się przydaje. ale jest jedno: nie żyj tylko nadziejami... to moja życiowa przypadłość ---> nefre - powstań i walcz

facebook przegiął

a raczej przegięła ludzka ciekawość i mieszanie się w cudze sprawy. myślałam, że po zmianie nazwiska nikt się nie zorientuje, że ja to ja. jednak facebook ma taką moc, taką moc, TAKĄ moc... że nie chce mi się o tym rozmawiać, kurwa.

Antygon ciąg dalszy, szyszy.                                      dziś jestem wyjątkowo heavy...

haj burza

po pracy wciąż idącej do przodu (teraz już 11 stron..., a jeszcze nie mam zamiaru kończyć) czekały mnie lody w cudownym towarzystwie, które wbrew częstym pozorom wcale mi się nie nudzi. następnie podąrzyłyśmy w stronę cmentarza św. Józefa i zwiedziłyśmy go dosyć oględnie. wisiała nad nami groźba spędzenia tam całej nocy, jeśli nie wyjdziemy na czas. stare cmentarze mają coś w sobie, oprócz "leżących ludzi". klimat i historia. i ten spokój, niemalże wieczny. nie wiem czemu włączył mi się czarny humor. było uroczo, jeśli tak można nazwać wycieczkę na cmentarz. następnie kolacja (penne w sosie bolońskim z pieczarkami i serem) i powrót do pracy. trzeba się wyrobić, trzeba!

wiem, że to wciąż we mnie siedzi. bardzo głęboko i nie potafię się tego pozbyć. skoro nie potrafię, muszę to zaakceptować jako część swoich doświadczeń. często łapię się na przypadkowej refleksji. nie ma to głębszych konsekwencji poza chwilowym przygnębieniem, bo wiem, że nie warto. nie ma czasu na rozpamiętywanie. ale nie ma też czasu na bawienie się z kimś innym. albo tak, albo nie. jeśli nie: przykro mi, nie gram w gierki. lubię mieć jasne sytuacje. przykro mi, ale nie mogę się pakować w coś, co ponownie mnie złamie.

i don't wanna hurt nomore - Anouk

czwartek, 2 czerwca 2011

nie opieraj się o słońce, bo gorące

z pracą coraz lepiej. Antygona postanowiła współpracować. oby tak dalej. nie wiem co z innymi rzeczami, coraz mniej czasu. mam jednak przeczucie, że będzie dobrze. to chyba nawrót tego ultra optymistycznego przeczucia "teraz będzie już tylko lepiej". musi być. mam taki spokój wewnątrz, że zanstanawiam się czy niedługo coś nie wybuchnie. to takie nienaturalne. ale jest mi tak dobrze, chciałabym żeby tak było jeszcze długo, bo na wieczność nie mam co liczyć. patrze na ciebie i nie czuję nic - może dlatego, że nie myślę nic. czyżby rozum porozumiał się sercem? niemożliwe. nawet moja praca jest o tym. ale mogę się mylić. zresztą moja hipoteza jest tak naciągana, że mgr dostanie zawału. a mam już temat na trzecią pracę! czyli coś ruszyło, cieszę się. powodzenia dla wszystkich sesjujących się!

for bitter or worse - Anouk